czwartek, 17 kwietnia 2014

Brighton Blast 1 - część turystyczna

Zaczynamy wpis z Brighton. Miał być wcześniej, ale pewne bardzo nieprzyjemne okoliczności (śmierć psa) sprawiły, że nie mogłem się jakoś za to zabrać.

Relację z Brighton podzielę na dwie części - najpierw turystyczna, potem motoryzacyjna.

W zeszłym roku, na koniec lipca siedziałem sobie spokojnie w biurze. Spokój został przerwany pytaniem, czy mogę w następnym tygodniu pojechać do UK i coś tam niby mądrego porobić. Chętnie się zgodziłem. Dowiedziałem się też, że mam zabrać jeszcze kolegę do pomocy. Pozostało pytanie, do jakiego miasta lecimy. Brighton. Nic mi ta nazwa nie mówiła. Rzut oka na mapę. Ooo, jest nad kanałem La Manche (choć Anglicy mówią "English Channel"). Hotel bierzemy przy plaży. Fajnie. Co tam dalej ciekawego... Odpalam wikipedię, czytam, że jest letnia rezydencja Jerzego IV. Podobno bardzo fajna, trzeba będzie zwiedzić. Co dalej... plaża, życie nocne... no, za łażeniem po klubach nie przepadam, ale w sumie...I w pewnym momencie trafiam na takie zdanie: "It is often referred to as the gay capital of Europe". No to żeśmy trafili...

Ale jedziemy i tak. Poniedziałek. Lądowanie na Heathrow, krótka wizyta w biurze, w Staines i jedziemy taksówką do Brighton.

Wjeżdżamy do miasta, wszędzie tęczowe flagi, plakaty ogłaszające paradę równości w najbliższy weekend. Taksówkarz: "Oh man, this is gay town!". Coraz weselej.

No nic, po przyjeździe, pozostało się tylko pozbyć wyjątkowo wkurzającego Koreańczyka, który miał  nam pomagać. A przeszkadzał jak nic na ziemi.

W każdym razie roboty mieliśmy mało, więc można było nieco się rozejrzeć po okolicy przez te trzy dni pobytu. 

Wszelkie nadzieje na wylegiwanie się w słońcu na plaży załatwiła nam pogoda z huraganowym wiatrem, deszczem i temperaturami rzędu 13 stopni Celsjusza. Do dziś pamiętam jak szliśmy do hotelu (przy samym morzu, a więc tam, gdzie najbardziej wiało). Otóż obaj prawie czołgamy się po ziemi, osłonięci kapturami i parasolami, ledwo łapiąc oddech i modląc się, by ten wiatr nie pozrywał z nas kurtek, bo wtedy zamarzniemy. I wtedy zobaczyliśmy typową, brytyjską rodzinę: pan i pani w koszulkach z krótkim rękawem, wiozą dziecko w wózku. Żadnych parasoli, kurtek, nic. Spokojnie sobie idą. 

No, Anglia po prostu

W drodze do stacji bazowej sieci komórkowej, która mieściła się na wzgórzu trafiliśmy na sporą mgłę. W pewnym momencie nie widzieliśmy ani szczytu wzniesienia, ani podnóża.


W tej typowo brytyjskiej pogodzie mieliśmy jednak możliwość dotrzeć do wspomnianej na wstępie rezydencji. Idziemy sobie typowo angielską ulicą, w typowo angielską pogodę (mgła, deszcz, wiatr). Wokół puby, stare budynki itd. I nagle widzimy takie coś:

Co jest!? Hinduski pałac w centrum Brighton!?


Otóż Jerzy IV postanowił, ze zrobi sobie rezydencję w stylu orientalnym. Ale nie tak, że jakiś wazon chiński sobie wstawił w salonie. Ma być bardziej orientalnie od całego Orientu pomnożonego razy dwa! 


Z zewnątrz mamy coś tak totalnie niepasującego do reszty miasta, że ciężko zebrać myśli. W czasach, w których to powstało, musiało wyglądać tak, jakby dziś ktoś do Białegostoku przeniósł Taipei 101. 

Ale wykonane jest przepięknie.

O, temu panu zawdzięczamy taki widok.

W środku wypadają oczy od przepychu. Niestety, jest dość mocno pilnowany zakaz fotografowania. Wchodzimy i mamy rząd chińskich figur mniej więcej wielkości człowieka. Mają mechanizm, który sprawia, że kiwają głowami na powitanie. Miało to wprowadzić gości Jerzego IV w zachwyt już od pierwszych chwil pobytu.

Potem mijamy schody z balustradami, które wyglądają na wykonane z bambusa. Wyglądają. Jerzy IV kazał wyrzeźbić ze zwykłego drewna balustrady, żeby tak właśnie wyglądały.

I wtedy wchodzimy do sali bankietowej. No ładnie, zastawa, stylowe meble. A potem spojrzałem w górę. Jest tam ważący tonę żyrandol. Wykonany z drewna, ma u góry gigantyczną figurę smoka. Plus sześć mniejszych smoków, wyrzeźbionych tak, by światło wyglądało, jakby ziały z pysków ogniem. Jako, ze nie mogłem wykonać własnego zdjęcia, wspomogę się tym, co znalazłem w internecie:

Do tego jest jeszcze sala muzyczna z wspaniale udekorowanymi ścianami. Tym razem zamiast smoków mamy wijące się wokół kolumn, wyrzeźbione węże. Też nie mogłem zrobić zdjęcia, więc wspomagam się internetem.

Ogólnie tylko raz udało mi się uciec wzrokowi strażników:

Generalnie przepych wali po oczach z taką siłą, że nawet Passat B6 kombi TDi wygląda po tym biednie i nieprestiżowo. Bardzo polecam. Wstęp kosztuje 11 funtów, ale jeśli przy wejściu pokażecie, że ściągnęliście aplikację Brighton Museums na Androida lub iOS, to jest zniżka o jeden funt.

A propos Andoida i iOS:

A to pewno reklama Land Rovera Ewok czy jakoś tak:


Poza tym w Brighton jest jeszcze muzeum modelarstwa i zabawek. Jest niewielkie, w sumie bez szału, ale ma kilka ciekawych eksponatów.


Japonia, lata 60-te:

Bardzo dokładny model motocykla New Imperial. Miniatura w skali 1:6 została wykonana w 1932 roku.
Oprócz tego mamy bardzo dużo modeli kolejowych, w tym dwie działające makiety.

Można sobie też zobaczyć, jak zrealizowane zostało sterowanie kolejką:

A to jest coś co się nazywa Meccano, stworzone 1901 roku. Taki poprzednik klocków Lego. Było używane zarówno do zabawy, jak i do modelowania poważnych konstrukcji, w czasach, gdy nie było komputerów. 

Oprócz tego miniaturowe silniki i inne fajne maszyny:
A jak sie ktoś nie chcę bawić w inżyniera, to może się bawić w wojsko Jej Królewskiej Mości:


Jest też sklepik, gdzie dziwni ludzie zbierający stare zabawki mogą uzupełnić swoje kolekcje. Ceny ogólnie zaporowe, ale za 1 funta znalazłem model auta wyścigowego Matchbox z 1970 roku. No cóż, na pewno jest to nietypowa pamiątka.

Ostatnim fajnym miejscem, jakie udało mi się odwiedzić w Brighton jest mała jadłodajnia o nazwie Burger Brothers. Zazwyczaj biorąc się za jedzenie w UK rozważam, czy leki na niestrawność zażyć od razu po, czy może jeszcze przed posiłkiem. Tutaj było kompletnie inaczej. Po raz pierwszy zjadłem coś z lokalnej kuchni i na prawdę było pyszne. Lokal nie zachwyca wystrojem, ale burgery robią na prawdę świetne!


To tyle z części turystycznej, w następnym wpisie zajmę się autami, które udało mi się przez te kilka dni sfotografować.

8 komentarzy:

  1. O kurde - ten orientalny pałac Jerzego IV wygląda naprawdę abstrakcyjnie. Zwłaszcza w Anglii, której dawna architektura zdecydowanie nie kojarzy się z żadnymi takimi "odpałami".
    Pomimo, że jestem po architekturze to powiem tak - DAWAĆ FURY!

    OdpowiedzUsuń
  2. Parafrazując klasykę: "mają rozmach, sq***".
    I GDZIE JEST ŻELAZO!?!?!? Tak tylko pytam, bo chyba kolejnym wpisem u mnie będzie cos kompletnie niezłomniczego :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żelazo będzie. Jak się wyrobię, to jutro. Jakbym wrzucił dziś, to by mi wyszedł za długi wpis.

      Usuń
  3. Raty dobra rzecz :-)

    Pałacwygląda... dziwnie. Znaczy sie jest wypas, ale ta mgła i klimat brytyjski. WTF? :-D

    A ze sklepu modelarskiego bym chyba całą dobę siedział! :-) uwielbiam! Kiedyś z kolegą bawiłem się modelami jego dziadka. Wymaga to kupy czasu i cierpliwości :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kurna. Sry za te byki. Tak to jest rano, przed kawa, na telefonie, kiedy mi jeszcze ktoś nad głową siedzi... {wstydnis}

    OdpowiedzUsuń
  5. Ewoka kradnę, bo uśmiałem się z niego

    OdpowiedzUsuń
  6. A to nie w tym Brajton jest doroczna parada starych aut ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chodzi o Veteran Car Run, to owszem, mete ma w tym Brighton. Innego Brighton z resztą nie znam

      Usuń

Facebook

AUTOBEZSENSOWY MAIL



Archiwum