wtorek, 29 sierpnia 2017

Handlowy Hit: Tajemnica Forda Ka

Dziś na Autobezsensie będzie rozwiązanie pewnej tajemnicy. Otóż jakiś czas temu, polski internet (a przynajmniej złomowo-motoryzacyjną jego część) obiegło zdjecie tyłu pewnego mocno stuningowanego pojazdu. Oto ów tył (choć na innym zdjęciu niż to, które pierwsze trafiło do sieci):


Po pewnej analizie ustalono, że jest to Ford Ka, w którym poniesiono nieco klapę bagażnika, zaszpachlowano przerwę i stworzono pojazd o zupełnie unikalnej linii nadwozia. Oraz zapewne koszmarnej widoczności. Oprócz tego usunięto standardowe tylne światła Forda Ka. Zaś poniżej owej podniesionej klapy znalazły się lampy przeznaczone oryginalnie Mazdy MX-3. I to tuningowe, w popularnym niegdyś stylu "Lexus-look". Do tego tuningowy zderzak. Drzwi inspirowanych Lamborghini na tamtym zdjęciu nie było widać. Wtedy nic więcej o tym pojeździe nie było wiadomo. Co naturalnie rozbudzało ciekawość - skoro tak piorunujące wrażenie robi tył, to co musi dziać się z przodu?

Po pewnym czasie udało się znaleźć też zdjęcie od frontu. I wrażenie było faktycznie niesamowite. Otóż cały przód małego Forda został wydłużony i podniesiony. Wyglądało to jakby ktoś chciał z Forda Ka zrobić replikę Chryslera PT Cruisera. Pamiętam, że wraz ze znajomym koneserem Fordów długo zastanawialiśmy się, od czego może pochodzić wlot powietrza. W końcu udało się ustalić, ze od Kia Opirus/Amanti sprzed jej liftingu. I do tego z wersji amerykańskiej. Oprócz tego oczywiście też był tuningowy zderzak. 


Tak czy inaczej, wszyscy myśleli, że sprawa zakończona. Fakt, ze tuning dziwny, no ale to tylko estetyka przecież. Piorunująca w prawdzie, ale tylko tyle. Aż do niedawna. Bo ów Ford Ka pojawił się na sprzedaż. A pod maska ma coś, co przerosło wszelkie oczekiwania - do standardowego silnika 1.3 60 KM dołożono bowiem... napęd wodorowy!


Przynajmniej tak twierdzi sprzedający. No i w sumie pod maska jest coś, co wygląda jak generator HHO. Do tego z czerwonym napisem "HHO TEST". Wyjaśnia się sprawa przedłużanego przodu - gdzieś trzeba było to urządzenie zmieścić. A czym ono jest? Szczerze powiem, sam jestem w trakcie ustalania tego... Ze wstępnych ustaleń wynika, że założenie jest takie: na skutek elektrolizy, z wody (znajdującej się w jakimś zbiorniku w aucie) powstaje wodór. Następnie ów wodór jest doprowadzany do układu dolotowego i ma niby wzbogacać mieszankę dając więcej mocy i obniżając spalanie. Ciekawi mnie tylko, co na to sonda lambda (no dobra, tu można dać emulator), oraz ile energii potrzeba by wytworzyć ów wodór. Nieco zastanawia też teza z ogłoszenia, mówiąca, że opisywany dziś Ford Ka jeździ na wodę. Tak czy inaczej jest wystawione za cenę 14 900 PLN (link). Nie wiadomo, czy pełny bak wody jest w cenie.


Przy tym wszystkim intryguje też wnętrze. Bo jak się okazuje, jest totalnie seryjne. Co totalnie kłóci się z resztą auta. Przyznać trzeba jedno - jest to chyba najbardziej zaskakujący pojazd jaki pojawił się w ostatnich latach na polskich portalach z ogłoszeniami motoryzacyjnymi.

czwartek, 17 sierpnia 2017

Motohistoria: Crowther Toiler (nie mylić z "toilet")

Nie tak dawno (no dobra, trochę dawno, ale jak jest ładna pogoda, to jakoś zapał do pisania mniejszy i aktualizacje wychodzą rzadziej) opisałem na blogu historię auta zwanego Crowther Rotarymotive (do przeczytania tutaj). Dziś wypada przedstawić dalszy ciąg historii Roly'ego Crowthera i jego ambicji stworzenia nowozelandzkiego samochodu.

Po tym jak projekt Rotarymotive okazał sie niewypałem, Crowther skoncentrował się na projektowaniu i produkcji urządzeń do myjni automatycznych pod marką Rolomatic. Cały czas jednak nie chciał się poddać i szukał sposobu by stworzyć jakiś samochód. Okazja nadarzyła się na początku lat 70-tych, kiedy bracia Theise, zajmujący się do tej pory sprzedażą aut marki Toyota, postanowili stworzyć coś własnego. Skontaktowali się oni z Rolym Crowtherem i powierzyli mu zadanie skonstruowania niedużego, prostego pojazdu użytkowego, który sprawdziłby się w nowozelandzkich warunkach.


Postawili tylko jeden warunek: samochód miał mieć drzwi otwierane do góry. Po co? Bo to miało go odróżniać od konkurencji. Tak czy inaczej miał się nazywać Toiler - od angielskiego słowa "toil", oznaczającego ciężką pracę fizyczną. Zapewne mylono by go z "toilet"... no ale patrz tytuł wpisu.

Tak jak w przypadku Rotarymotive, nadwozie miało powstać z włókien szklanych. Tym razem jednak zamiast dwudrzwiowego sedana zaprojektowano małego pickupa. Warto odnotować, że już w tamtych czasach myślano o ochronie pieszych i przód był tak zaprojektowany by zminimalizować obrażenia ewentualnie potrąconej osoby. Na wszelki wypadek, w nadwozie wkomponowano roll-bar, mający chronić pasażerów w razie dachowania. Podobno zdał egzamin, gdy prototyp przewrócił się podczas testów. Szyba przednia pochodziła z Forda Zephyr mk3, tylne światła zaś od Toyoty.


Po silniki zwrócono się do Renault - Crowther Toiler (nie mylić z "toilet") miał być napędzany jednostką 1100 ccm znaną z Renault R8. Francuzi byli bardzo zainteresowani pomysłem - jeden z dyrektorów Renault przyjechał nawet do Nowej Zelandii i osobiście poprowadził prototyp. Francuska marka oferowała współpracę oraz wykup 50% udziału w nowym przedsięwzięciu. Na to ostatnie nie zgodził się jednak Blair Webster, do tej pory będący jednym z głównych udziałowców - uznał on, że pomysł straci swoją niezależność i "nowozelandzkość" jeśli we wszystko wmiesza się duży koncern.

Tak czy inaczej, silnik Renault jednak sprzedało i bez udziałów. Umieszczono go z przodu pojazdu. Co ciekawe, podobno zamontowano go tak, by jedna osoba była go w stanie wyjąć w ciągu 12 minut! Interesujące było też przeniesienie napędu - znów postanowiono wykorzystać bezstopniową przekładnię Variomatic z DAFa. Napędzane były koła tylne.

Wnętrze zaprojektowano tak, by było łatwe w utrzymaniu i czyszczeniu. W końcu to pojazd użytkowy. Wskaźniki na desce rozdzielczej pochodziły od Toyoty.


Pierwszy egzemplarz ukończono w 1976 roku. Po zakończeniu testów prototypu, zbudowano 10 egzemplarzy przedprodukcyjnych. Plany zakładały produkcję na poziomie 1000 egzemplarzy rocznie. Niestety, nagle bracia Theise wycofali się z finansowania projektu. Crowther i Webster sami nie mieli dość funduszy by kontynuować prace (a Renault już nie chciało ich wesprzeć) i w 1978 roku historia Crowthera Toiler (nie mylić z "toilet") została zakończona. Zaś w jednym z nowozelandzkm Muzeum Transportu i Technologii w Auckland można zaś oglądać zachowany do dziś egzemplarz Toilera.


środa, 2 sierpnia 2017

Motohistoria: Pierwsze pociągi drogowe

Tegoroczne lato do tej pory było jak dobre piwo - zimne i mokre. Nagle jednak temperatury zaczęły się zbliżać w okolice 30-stu stopni. Co skierowało myśli w stronę nieco cieplejszych rejonów kuli ziemskiej. Konkretnie do Australii -  kraju krokodyli, pająków, skorpionów, AC/DC i pociągów drogowych.


I właśnie o pociągach drogowych będzie dziś wpis. Jeśli jakimś cudem nie wiecie co to jest, to już tłumaczę: ciężarówka i dwie, trzy lub w szczególnych przypadkach więcej przyczep. No a kto pierwszy wpadł na taki pomysł? Zanim przeczytacie odpowiedź, odpalcie sobie w głośnikach coś australijskiego. Nie ma co się silić na oryginalność, AC/DC i "You shook me all night long" się nada:


Pierwszy pojazd, który można uznać za protoplastę pociągów drogowych, został wymyślony w Anglii. Działało tam przedsiębiorstwo AEC, które zajmowało się budową pojazdów do zadań specjalnych. Jednym z ich pomysłów było coś, co mogłoby przetransportować bardzo dużo ładunku w trudnym, pustynnym terenie. W latach 30-stych XX wieku stworzyli wiec to:


AEC Road Train składał się z holownika i dwóch przyczep. Każdy element zestawu był ośmiokołowy. Co ciekawe, zarówno przednie jak i tylne cztery koła każdej naczepy były skrętne, co znacznie ułatwiało manewrowanie. W holowniku zaś skręcały tylko dwa przednie i dwa tylne koła. Pozwalało to uzyskać promień zawracania wynoszący 9 metrów.

Holownik miał napęd 8x8. Silnikiem był 130-konny, sześciocylindrowy diesel o pojemności 8,85 litra. Za przeniesienie napędu odpowiadała 4-biegowa skrzynia manualna. Do tego skrzynia rozdzielcza o trzech przełożeniach. Osiągi nie były więc imponujące. W zawieszeniu użyto sztywnych osi i resorów piórowych. Ciekawy był układ hamulcowy. Zaprojektowano go tak, by najmocniej hamowały tylne koła ostatniej przyczepy. Im bardziej w przód, tym słabsze hamowanie.


Nadwozia właściwie nie było. Co w pustynnych warunkach było tylko zaletą, bo o klimatyzacji w takich pojazdach wtedy się nikomu nie śniło. Gorzej, że tuż za plecami kierowcy umieszczono chłodnicę.

Zbudowano trzy egzemplarze AEC Road Train. Jeden trafił do Rosji, jeden do Afryki i jeden właśnie do Australii. Na miejsce dotarł w kwietniu 1934-go roku. Testowano go na potrzeby Armii Australisjkiej. Próby odbywały się pod nadzorem Kapitana (później Brygadzisty) E. M. Donnelly'ego. Jedną z nich było przejechanie z Adelaide przez Oodnadatta do Alice Springs. Trasę 1100 mil (1770 km) udało się pokonać w trzy tygodnie. Biorąc pod uwagę brak dróg, był do zupełnie przyzwoity wynik. Przez następne 10 lat, zestaw był używany do transportu towarów na całym Północnym Terytorium Australii. Pokonał około 800 000 mil, czyli 1 287 475 km!

Następnie słuch o nim zaginął, aż odnalazł się w 1974-tym roku na złomowisku. Pojazd odratowano i dziś można go oglądać w Australijskim Muzeum Transportu.


No dobra, idea AEC Road Train faktycznie jest bliska obecnym pociągom drogowym. Ale to jednak nie to samo. Kto więc stworzył pierwszy nowoczesny tego typu pojazd? Odpowiedź brzmi: Kurt Johannsen - Australijczyk urodzony w 1915 roku, w okolicy miasta Alice Springs.

Zajmował się on m.in. transportem bydła. Przy australijskich odległościach  było to dość niewdzięczne zajęcie bo naraz mógł przewieźć tylko około 20-stu sztuk. Właściciel jednej z firm, która współpracowała z Johannsenem , zapytał go czy dałoby rady znaleźć sposób by jednocześnie przewieźć tak ze 100 sztuk. Kurt odpowiedział, że mógłby pokombinować, ale nie ma za co. W odpowiedzi dostał 2000 funtów.

Johannsen wiedział jak wyglądał opisywany wyżej AEC Road Train i postanowił się nim trochę zainspirować. Nie chciał jednak budować od podstaw holownika, tylko wykorzystać coś w miarę gotowego. Nabył więc, pochodzącą z demobilu armii amerykańskiej, ciężarówkę M20 Diamond T Model 980. Podczas II Wojny Światowej takie pojazdy służyły do ciągnięcia naczep z czołgami. Napędzał ją rzędowy, sześciocylindrowy silnik diesla o pojemności 14,7 litra. Maksymalna moc wynosiła 185 KM przy 1600 obr./min., zaś maksymalny moment obrotowy to 902 Nm przy 1200 obr./min.  Kurt nadał swojej ciężarówce pseudonim "Bertha" i zabrał się do pracy.

Kurt Johannsen i jego dzieło
Na potrzeby stworzenia pierwszego pociągu drogowego, podwozie zostało wydłużone i zabudowane przestrzenią ładunkową. Następnie zabrano się za dwie naczepy. Podobnie jak w AEC Road Train, w każdej z nich zarówno przednie jak i tylne koła były skrętne. Budowa całego zestawu zajęła dwa lata (z czego rok konstruowano naczepy). Mniej więcej w 1953-cim roku pierwszy nowoczesny pociąg drogowy ruszył w trasę.


Wynalazek sprawdzał się świetnie - przez cały okres eksploatacji naczepy Kurta przejechały łącznie ponad dwa miliony mil (3 218 688 km). Johannsenem i jego dziełem zainteresowała się firma Freighter Trailers i zaczęła budować przyczepy na bazie jego pomysłu. W ten sposób pociągi drogowe opanowały Australię.

Na koniec warto też wspomnieć o pociągach drogowych powstałych do ustanawiania rekordów. Pierwszy taki przypadek miał miejsce w roku 1989, gdy przez główną ulicę miasta Winton w stanie Queensland przeciągnięto 12 przyczep. Obecnie rekordowy zestaw to ten z 2006 roku (czyli powstały cztery lata po śmierci Johannsena) - 70-letni John Atkinson poprowadził wtedy ciężarówkę Mack Titan do której doczepiono 112 przyczep. Długość tego pociągu drogowego wynosiła 1474,3 metra, zaś masa to 1300 ton! Rekord ustanowiono w Clifton, również w stanie Queensland.


Facebook

AUTOBEZSENSOWY MAIL



Archiwum