niedziela, 22 lipca 2018

Handlowy Hit: jaki kraj, tacy amerykańscy gangsterzy

Lata 90-te to były dziwne czasy. Wszyscy w kraju nad Wisłą byli absolutnie zapatrzeni w USA. Każdy przedmiot mogący poszczycić się amerykańskim pochodzeniem od razu zyskiwał w oczach oglądających. Nie inaczej było z samochodami. Nawet najgorsze auto ze Stanów Zjednoczonych cieszyło się u nas renomą bo było AMERYKAŃSKIE. Poza tym na dobry samochód z USA typu Chevrolet Corvette czy Cadillac DeVille było stać na prawdę bardzo nie licznych. A tych, których było stać... cóż, nie zawsze środki na takie auto pochodziły z legalnego źródła.

W takiej grupie społecznej posiadanie amerykańskiego, groźnie wyglądającego auta pozwalało budzić szacunek. A że zarobki polskich gangsterów tak się miały do zarobków ich amerykańskich kolegów jak zarobki przeciętnego Polaka do przeciętnego Amerykanina, to niekiedy wychodziło z tego coś dziwnego. I z takim dziwadłem mamy do czynienia w dziś omawianym ogłoszeniu.


No bo z czym się nam kojarzy auto amerykańskich gangsterów? Ogromna limuzyna lub coupe w starym, kanciastym stylu, z wielkim V8 pod maską i napędem na tył, by efektownie ruszać paląc tylne opony, podczas ucieczki przed policją. 

A co mamy tutaj? Mamy tutaj "Pojazd członka jednej ze zorganizowanych grup z lat 90'". Czyli ostatnią generację Chryslera New Yorker. Auto, którym Chrysler próbował być nowoczesny. Nie poszło mu to źle, ale New Yorker w tej wersji dość radykalnie zrywał z koncepcją tzw. amerykańskich krążowników szos. Zamiast potężnego V8, pod maską znalazł się 3,5-litrowy V6. Zamiast napędu na tył, napęd na przód. Swoją drogą, taka ciekawostka o platformie LH, na której bazował ten New Yorker: ponieważ silnik był umieszczony wzdłużnie, a napęd przekazywany na przednie koła (czyli coś, czego amerykanie niezbyt często stosowali w autach FWD), to użyto łańcucha by połączyć automatyczną skrzynię biegów z przednim dyferencjałem. Podobne rozwiązanie było w Oldsmobile Toronado.


Cóż, skoro auto nie bardzo wygląda groźnie ze swoją nowoczesną stylistyką w miejsce kanciastości typowych krążowników szos, to właściciel postanowił coś z tym zrobić. No i pojawił się tuning. Zmienione zderzaki, grill, garb na masce, poszerzone nadkola i wydechy tuż przed tylnym kołem. Ciekawe swoją drogą, z czego to auto ma przednie światła, bo nijak nie są one z New Yorkera. Do tego 20-sto calowe felgi szprychowe. Jak z low-ridera. Niezbyt pasują do kształtów auta, ale ważne, że wyglądają AMERYKAŃSKO. Wszystko pomalowane na czarny mat. Wnętrze jest prawie seryjne, poza obszytymi skórą siedzeniami.Ogólnie jest groźnie, dopóki ktoś nie zauważy, że pod tym wszystkim kryje się typowa amerykańska jeżdżąca kanapa z lat 90-tych, o osiągach płyty tektonicznej i prowadzeniu barki rzecznej.

 
Ale co najbardziej dziwi i szokuje, to fakt że oferowany na sprzedaż samochód jest dwudzwiowy. Naszukałem się informacji o New Yorkerze z tych lat i wyszło mi, że nijak nie oferowano takiej wersji fabrycznie. Czyli mamy tu do czynienia z przeróbką wykonaną we własnym zakresie. Wygląda na to, że nawet dobrze wykonaną. Drzwi są dłuższe niż w oryginalnym New Yorkerze (ciekawe z czego je dobrali), czyli trzeba było przenieść słupek B. Mnóstwo pracy nie wiadomo właściwie po co...


Doprawdy, to mogłaby być ciekawa historia.... Jakiś gangster zleca swojemu podwładnemu sprowadzenie z USA czegoś odpowiednio amerykańskiego, by budziło szacun na ulicy. Podwładny nie bardzo się zna na autach, no ale szef rozkazał, to trzeba zrobić. Do polskiego portu po jakimś czasie przypływa kontener, a nasz "bohater", podekscytowany czeka na to, co z niego wyjedzie. Ma być New Yorker. Internetu wtedy nie było, nie ma jak sprawdzić jak to wygląda. Jakiś tam jego znajomy widział kiedyś w USA New Yorkera z 1974 i była to na prawdę imponująca fura. To jak tu ma być New Yorker z 1994, to musi być jeszcze lepszy! Oczy wyobraźni widzą kanciaste kształty jakiegoś potężnego, wzbudzającego respekt pojazdu. Jednak po chwili, oczy nie-wyobraźni dostrzegają zupełnie spokojne, obłe kształty New Yorkera lat 90-tych. Zaś uszy w miejsce bulgotu V8, słyszą cichy szum V6. New Yorker po kryzysie paliwowym i erze malaise... Odpowiedzialny za robotę podwładny dostaje w ramach nagrody darmową wycieczkę do lasu, połączoną z kopaniem dołu. Zaś na uśmiechy kumpli jeżdżących beemkami, nasz gangster odpowiada tylko, że to jest prawdziwa amerykańska fura i ze wystarczy to tylko uwydatnić. Bo przecież nie może się przyznać, że schrzanił sprawę i nie wiedział dokładnie co mu wiozą. Straciłby do reszty szacunek. Zleca więc znajomemu, doświadczonemu w cięciu aut (w końcu to lata 90-te i gangsterskie klimaty) warsztatowi przebudowę na to, co widzimy w ogłoszeniu. Ma być tuning, ma być groźnie i ma być coupe. 

 
Mogło być tak, a mogło być zupełnie inaczej. Raczej się tego nigdy nie dowiemy. Wiemy tylko, że 10 500 PLN za coś tak osobliwego, wydającego się być nawet nieźle wykonane, to nie jest dramatycznie wysoka cena.

wtorek, 3 lipca 2018

Lekcje amatorskiego motorsportu 5: coś co zawsze umykało

Osoby czytające tą serie wpisów być może zauważyły jedną ciekawą rzecz. Przez te wszystkie lata startów udało mi się zdobyć jedno zwycięstwo oraz dwa tytuły w Time Attack (TA) - II wicemistrz w klasie Racing Plus w 2016 i mistrz w tejże klasie w 2017. A także tytuł w Samochodowych Mistrzostwach Białegostoku (SMB) - wicemistrz w klasie K3 w 2017. Oprócz tego wielokrotnie podium zarówno w TA jak i SMB. A także ostatnio podium w SKJS (patrz: poprzedni wpis z serii). Generalnie trochę pucharów na półkach stoi (powoli zaczyna być ciężko z miejscem). Ale jedno mi zawsze umykało - zwycięstwo w klasie K3 w SMB. Zacząłem od jazdy BMW, którym ciężko było walczyć o cokolwiek. Potem przesiadka na Opla Astrę GSi, która pozwoliła na regularne stawanie na podium klasy. W międzyczasie jeszcze start seryjną Hondą Civic i też wejście na podium klasy K3. Ale zwycięstwo? Zawsze czegoś brakowało. Jak nie własne błędy, to jakieś awarie, to po prostu ktoś inny był szybszy itd.


Lekcja 38 - wytrwałość popłaca

Dlatego do rozegranej 17.06.2018, czwartej rundy SMB podszedłem nieco zrezygnowany. Z autem wszystko ok, trasa niezbyt skomplikowana (przynajmniej tak się wydawało), lokalizacja znana (Tor Wschodzący Białystok), opony akurat na te warunki (bardzo ciepło i sucho). No stan idealny. Jedyne czego brak, to wymówki, jakbym nie wygrał. No bo przy takich warunkach to już tylko własny brak umiejętności może być powodem kolejnego braku wygranej. 45 zgłoszonych załóg, z czego 14 w klasie K3 - jest z kim walczyć, ale czułem, że na podium raczej mam szanse. Czyli nie ma się co załamywać, tylko trzeba robić swoje za kierownicą i nie popełniać błędów.

Pierwszy odcinek polegał na przejechaniu niepełnych czterech okrążeń toru w dość wymagającej technicznie konfiguracji. Popełniam mały błąd na ostatnim przejeździe jednej z szykan, więc nie spodziewam się za wiele. 

Jak się okazuje główni rywale popełniają błędy znacznie poważniejsze. Z pewnym zaskoczeniem dowiaduję się od jednego z nich, że jestem na czele klasy. No ale nie ma się co nakręcać, do przejechania jeszcze trzy próby. Staram się nie myśleć o wyniku, żeby nie czuć presji. I przynosi to niezłe efekty. Kolejne próby jechane spokojnie, bez ryzyka pozwalają na stopniowe oddalanie się od rywali z K3. O czym sam wtedy nie wiem. kategorycznie żądam od każdego kto podchodzi pogadać by mi nie mówił o wynikach. Sam na nie spoglądam dopiero po przejechaniu ostatniego odcinka.


No i jestem nieco zaskoczony: pierwsze miejsce w klasie K3 z przewagą 16,9 sekundy nad następnym kierowcą. Do tego trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej za dwoma autami z najmocniejszej klasy K4. Strata do zwycięzcy: 5,6 sekundy. Strata do drugiego miejsca: 0,6 sekundy. 

Klasyfikację generalną wygrywa kolejna załoga z naszego zespołu Miejsce na Twoją Reklamę Rally Team (fanpage: https://www.facebook.com/twojarajdowareklama/ - dawać lajki proszę). Pozwala nam to na zajęcie podczas tej rundy pierwszego miejsca również w klasyfikacji zespołowej.

 
Od walki o to, by nie być ostatnim w koszmarnym E36, poprzez walkę o  środek stawki i jakiekolwiek punkty w klasie, potem uczenie się nowego auta i walkę o podium, aż w końcu po te zwycięstwo. Trochę mi to zajęło. A to są tylko lokalne zawody amatorskie. No cóż, trwało to trwało, ale cel zrealizowany. Presja wynikająca z tego że się ciągle nie udawało stanąć na szczycie podium K3 powinna zniknąć. Więc można jeździć dalej czerpiąc z tego jeszcze większą radość. A w końcu o radość z jeżdżenia w tym wszystkim chodzi

Kiedyś sobie obiecałem, ze nie zrobię licencji, zanim choć raz nie wygram klasy podczas zawodów SMB. No to teraz mogę zrobić. Mogę, ale nie zrobię. Czemu? Bo dzięki SKJS nie ma potrzeby robić licencji, jeśli się chce jeździć po odcinkach, które pozwalają na rozwinięcie sporych prędkości i poczuć jak na prawdziwym rajdzie. Przy jednocześnie sporo niższych kosztach w porównaniu do RO, a także braku konieczności oglądania się na homologację FIA auta. Oraz nadal można być normalnie klasyfikowanym w zawodach amatorskich (zawodnicy z licencjami mogą w nich startować tylko jako klasa Gość, czyli poza klasyfikacją) Co sprawia, że robienie licencji nie ma sensu, jeśli się nie przewiduje zdobycia budżetu by później iść w RSMP, ERC i WRC. Co więc dalej? To samo co do tej pory: jeździć ile się da i szukać sposobów na polepszenie swoich umiejętności. A czy coś więcej z tego wyjdzie, niż zawody amatorskie, to zobaczymy. Niczego w końcu nie należy wykluczać.

A na koniec jeszcze film. Tym razem ujęcia z zewnątrz. Trochę na niego się naczekałem, do tego w międzyczasie był mały wyjazd za granicę. Stąd spore opóźnienie w powstawaniu tego wpisu.

Facebook

AUTOBEZSENSOWY MAIL



Archiwum