"Luck of the Irish" (szczęście Irlandczyków) jest takim powiedzonkiem, mającym podkreślić, jak pechowym narodem są Irlandczycy, którzy ciągle popadają w tarapaty, ale mimo to znajdują z nich wyjście. Ponoć ma to korzenie w historii, szczególnie emigracji Irlandczyków do USA, gdzie mieli bardzo ciężko, a mimo to dawali sobie radę. W każdym razie symbolem szczęścia, a także Irlandii, jest czterolistna koniczyna. Co ma koniczyna do dziwnych aut? Już tłumaczę.
Kilka dni temu na zlomnik.pl pojawiła się taka informacja:
Niewiele jest krajów europejskich, które nie mają swojego narodowego samochodu: Irlandia, Norwegia, Dania, Finlandia, Luksemburg, no i właśnie Węgry oraz Bułgaria.
I oczywiście jest w niej błąd. Irlandia miała samochód tak narodowy, że nawet nazwali go Shamrock. Czyli koniczyna właśnie.
Auto było produkowane bardzo krótko: 1959-1960. Finansowaniem projektu zajął się amerykański biznesmen, James F. Conway. Zaś projektantem był William K Curtis. Nadwozie powstało z włókien szklanych, a wytwarzane było w fabryce w Castleblaney, County Monaghan. Choć początkowo miało być Tralee.
Ponieważ samochód miał podbijać rynek amerykański (kolejny Irlandzki emigrant), zdecydowano się na amerykańską stylistykę. Magazyn Motor Trend z września 1959 określił go mianem irlandzkiego Forda Thunderbirda. Masa pojazdu wynosiła 866 kg. Auto miało rozstaw osi wynoszący 248,7 cm, oraz dość spore zwisy przedni i tylni. Rozstaw przednich kół wynosił 129,5 cm, a tylnych 124,6 cm. Sprawiało to wrażenie jakby spore nadwozie było osadzone na zbyt małym podwoziu.
Do tego, ze względu na osłonięte tylne koła, nie dawało się ich wymienić bez demontowania mostu. Poza tym, samochód miał zdejmowany dach z włókien szklanych.
A jaki silnik zamontowano autu mającemu podbić USA? V8? Nie. Otóż skorzystano z 1.5 litrowego, czterocylindrowego silnika z Austina A55. Moc wynosiła 53KM. Przyzwyczajeni do wielkich aut z wielkimi silnikami Amerykanie nie zwrócili więc na Shamrocka większej uwagi.
Projekt zakładał produkcję do 10 000 aut rocznie. W pierwszym roku do USA miało być wyeksportowanych 3000 aut. Powstało 10. Słownie: dziesięć. Po tym skończyły się finanse, fabrykę zamknięto, a wyprodukowane części wrzucono do pobliskiego jeziora (Lough Muckno).
Dziś auta te mają sporą wartość kolekcjonerską. Do naszych czasów przetrwało osiem egzemplarzy: pięć w Irlandii i trzy w USA (więc jednak ktoś to kupił). Jakby nie patrzeć, przetrwało 80% wyprodukowanych egzemplarzy - ot, szczęście Irlandczyków.
Konieczność demontowania mostu żeby zmienić koło i silnik 1,5 litra. Genialne!
OdpowiedzUsuńŻeby tylko któryś z producentów nie podchwycił tego pomysłu z mostem. Przy czym oczywiście tym razem byłby to wielowahacz. A żeby go zdjąć trzeba najpierw podpiąć całość do kompa w ASO. Profit.
OdpowiedzUsuńJeśli brać takie ilości produkcyjne jako auto narodowe, to naprawdę ciężko będzie z krajem który takiego "producenta" nie miał na swoim terytorium :)
OdpowiedzUsuńCo do projektu. No ja pierniczę! To tak jak by dziś ktoś stwierdził że świetnym pomysłem będzie sprzedawanie Casalini Sulky takiego jakie ma Notlauf.
Patent na zdejmowanie mostu. Boski!
Bagnetów już w nowszych modelach nie ma. Gdyby to konieczności zmiany oleju dodać konieczność podnoszenia lub demontażu silnika, ludzie masowo wróciliby do ASO! Boski interes! :D
Ta konstrukcja przesterowuje percepcję i przegrzewa zwoje. Poproszę jedenaście.
OdpowiedzUsuń