piątek, 15 kwietnia 2016

Motohistoria: Kanjozoku

Temat japońskich wyścigów ulicznych powraca znów na Autobezsensie. Było już o Mid Night, teraz czas przenieść się w nieco inną część Japonii. Do Osaki. Poznamy dziś grupę zwaną Kanjozoku.

źródło: speedhunters.com
Kilka lat temu trafiłem w internecie na pewien film, fragment magazynu JDM Insider. Przedstawiał on grupę Hond Civic jadących z absolutnym brakiem poszanowania dla przepisów ruchu drogowego. Z jednej strony wyglądało to głupio, z drugiej fascynująco. Okazało się, ze tak wyglądają wyścigi uliczne w Osace. Jeżdżą po drodze zwanej Kanjo. I przez parę lat więcej informacji nie udawało mi się zdobyć. No ale teraz co nieco się znalazło, to może być z tego wpis. Film zaś możecie zobaczyć poniżej:


Czym jest Kanjo? Tak nazywana jest obwodnica miasta Osaka. Jest szeroko, jest równo i jest trochę zakrętów. Czyli w sumie idealne warunki by pojeździć jakimś lekkim, zwinnym autem. Problem tylko w tym, że jest tam ruch uliczny. W dzień spory, w nocy nieco mniejszy, ale zawsze. Dla jednych jest to problem, dla Kanjozoku ("zoku" w japońskim oznacza "grupę", czasem nawet bywa tłumaczone jako "plemię") - niekoniecznie.

źródło: speedhunters.com
Lata 80-te i 90-te w Japonii to pełny rozkwit wyścigów samochodowych. Producenci samochodów uznawali motorsport za idealną reklamę i poligon doświadczalny. Jednym z tych producentów była Honda. Model Civic nie dość, że dominował w swojej klasie w najbardziej prestiżowych japońskich seriach wyścigowych, to jeszcze organizowano jednomarkowy puchar. Mała Honda, od swojej trzeciej generacji, wpisała się do świadomości klientów jako zwinny, szybki, dostępny cenowo, samochód. Który przy okazji jest zupełnie praktyczny w użytkowaniu na co dzień. Nie minęło wiele czasu, aż fani Hondy i wyścigów zaczęli modyfikować swoje auta tak, by przypominały to, co widać na torach. A jak już ktoś ma auto przypominające wyścigowe i trafi na tak przyjemny kawałek drogi jak pętla Kanjo, do tego spotka jeszcze podobnego sobie osobnika, to wiadomo czym to się może skończyć. Oczywiście wyścigiem. Tylko niezbyt legalnym.

źródło: speedhunters.com
Z nie do końca zrozumiałych powodów (w końcu to nie jedyny kawałek fajnej drogi w Japonii), wielu kierowców w Osace oszalało na punkcie ścigania się swoimi Hondami po Kanjo.

Fenomen ten zaczął się w latach 80-tych, kiedy na drogach królowała jeszcze trzecia generacja Civica, a na dobre rozkręcił się wraz z wejściem na rynek czwartej. Przez koniec lat 80-tych i niemal całe 90-te pętla Kanjo rozbrzmiewała co wieczór echem wysokoobrotowych silników Hondy.

Dlaczego akurat Civic? Bo jest lekki, ma świetne zawieszenie i bardzo mocne silniki. A do tego jest nieduży, więc łatwo go zmieścić pomiędzy auta biorące udział w normalnym ruchu ulicznym. Podobno Kanjozoku próbowali różnych aut i wyszło im, że Honda najlepsza. Każdy szanujący się streetracer w Osace miał Civika. Nie zawsze legalnie zdobytego - mała Honda była jednym z najczęściej kradzionych aut w tamtym regionie. Po prostu masz Civika, pewnej nocy ktoś ci go kradnie, a parę dni później, taki sam Civic pędzi po Kanjo z prędkością daleką od dozwolonej. Plotki mówią, że w szczycie popularności wyścigów ulicznych w Osace, jak ktoś posiadał Civika, to automatycznie uznawano, że ma się ścigać. Jak się nie ścigał, to znaczy, że można mu to auto ukraść. Wręcz absurdalnie brzmi pewna informacja, na którą trafiłem: ponoć niektórzy wręcz prosili streetracerów o pozwolenie na posiadanie Hondy Civic do jazdy na co dzień - wtedy podobno taki wóz nie był kradziony. Nie chce mi się w to wierzyć. No ale to Japonia, a tam się rożne dziwne rzeczy dzieją.


W każdym razie gdy już taki streetracer zdobył Civika (kupując lub kradnąc), przystępował do przeróbek. Silnikowo zazwyczaj decydowano się na jednostkę B16 lub B18 (1.6 lub 1.8 litra 150-190 KM zależnie od wariantu). Ale pozostawiano ją seryjną lub też modyfikowano w bardzo niewielkim zakresie. Na Kanjo bardziej od mocy potrzebna była zwinność.

źródło: speedhunters.com
Dlatego skupiano się przede wszystkim na redukcji masy - wywalając wszystko ze środka i tnąc niepotrzebne wzmocnienia. Do tego często montowano skręcaną klatkę bezpieczeństwa. Plus ewentualnie modyfikacje zawieszenia i dobre opony. Podobno czasem nawet wyścigowe slicki - skoro i tak auto ściga się nielegalnie, do tego czasem jest i kradzione, to kwestia czy opony są dopuszczone do ruchu, uznawana była za pomijalną. No a takie opony może akurat pozwolą uciec przed policją. A jak się nie uda? Częstą praktyką było porzucenie auta. A żeby utrudnić panom w mundurach pracę, numer VIN był wycinany, a samochody nie miały tablic rejestracyjnych (albo miały fałszywe). Dlatego miedzy innymi przeróbki były ograniczane do minimum - jeśli auto wpadnie w ręce policji, to przynajmniej nie stracimy wiele pieniędzy. I będzie można kupić/ukraść nowe. Inną praktyką stosowaną dla zmylenia policji, było częste przemalowywanie aut. Zazwyczaj w barwy przypominające samochody z legalnych wyścigów. Oczywiście do malowania nikt się specjalnie nie przykładał. Raz, ze zaraz trzeba będzie znowu przemalowywać. A dwa, że ciągle istniało ryzyko rozbicia auta, albo skonfiskowania go przez policję.

źródło: speedhunters.com
Jakby tego było mało, dla zwiększenia szans na zachowanie anonimowości, montuje się też siatki w okna, takie jak w samochodach wyścigowych. Tylko tu poza bezpieczeństwem, utrudniają one rozpoznanie kierowcy. Do tego wielu używa masek hokejowych, które stały się niemal symbolem Kanjo.

źródło: speedhunters.com
No dobra, mamy auto bez tablic, z wyciętym VIN, kradzione, z nielegalnymi przeróbkami. Pojawia się więc pytanie, jak tym dojechać na Kanjo? No nie trzeba dojeżdżać! Wystarczy wynająć garaż w okolicy,  do którego dotrzemy np. komunikacją publiczną. A potem przesiadka do Hondy i jazda! 

źródło: speedhunters.com
A jak już pędzimy po krętej drodze, to przyjemniej robić to w grupie. Kierowcy szybko zaczęli się łączyć w grupy. Najbardziej znane to: Temple Racing, Topgun Racing, Club Wharp, Law Break, No Good Racing, Late Riser. Rywalizacja między nimi była ponoć bardzo zacięta. Czasami po wyścigach dochodziło nawet do bijatyk.

źródło: speedhunters.com
źródło: speedhunters.com
 źródło: http://thekanjozoku.com
Organizowano sobie wyścigi, a rywalizacja była ponoć bardzo zacięta. Z resztą nie zawsze chodziło o to kto będzie pierwszy w jakimś umówionym punkcie. Często tylko o samą jazdę z jak największymi prędkościami, po zakrętach, między ruchem ulicznym. I nie, nie unikano szczególnie policji. O ile kierowcy Mid Night ścigali się pomimo tego, że było to nielegalne, to Kanjozoku ścigają się PONIEWAŻ jest to nielegalne. Pojawia się radiowóz? No to zajeżdżamy mu drogę, blokujemy w kilka aut i jest zabawa. Głupie, niebezpieczne. Ale przyznajmy się, czy każdemu z nas nie pojawia się teraz nutka zazdrości? Ta myśl "ech, też bym tak chciał rzucić wyzwanie policji"? No ale większość z nas tą myśl szybko odrzuca. A Kanjozoku nie.


Policja w końcu miała dość. Pod koniec lat 90-tych japońscy panowie w mundurach zabrali się za Kanjozoku na poważnie. Nie mieli wyboru - zabawa w nielegalne wyścigi wymknęła się totalnie spod kontroli i zaczęło dochodzić do wielu wypadków. Część Kanjozoku wini młodsze pokolenie. Inni winią siebie za to, że nie przekazali nowym członkom tej osobliwej społeczności odpowiednich wytycznych, by jednak starać się zachowywać bezpiecznie (jak na warunki wyścigów ulicznych), tak jak robili to kierowcy Mid Night.

Wiele osób trafiło do więzienia. Inni stwierdzili, ze nie warto ryzykować i dali sobie spokój z wyścigami. Ci którzy nie chcieli porzucać nocnego ścigania musieli na jakiś czas też przestać i poczekać aż sprawa nieco przycichnie.


No i poczekali. Dziś Kanjozoku jest zdecydowanie mniej, niż dawniej, ale nadal zdarza im się pojawiać na słynnej trasie. Rywalizacja zespołów poszła na dalszy plan - teraz ponoć liczy się jedność. Choć zespoły nadal istnieją. Jeżdżą głownie ludzie pamiętający czasy świetności wyścigów na Kanjo. Dziś już mają po około 40 i więcej lat, ale nadal im się to nie nudzi. Jest też ponoć spokojniej - bardziej na zasadzie przyjacielskiej rywalizacji i wspólnego spędzania czasu, niż poważnego ścigania. Niektórzy mają nadzieję, że te czasy jeszcze powrócą, gdy młodsze pokolenie zainteresuje się znów ściganiem.

Z jednej strony ściganie się w ruchu ulicznym jest bez sensu. Ale z drugiej... kto choć raz nie chciał spróbować?

Ogólnie polecam przejrzenie materiałów dostępnych na stronie http://thekanjozoku.com - jest tam ciekawy reportaż z podróży do Japonii i spotkania z Kanjozoku. Nakręcono także film:


A tak poza tym: nie próbujcie tego w domu! Domy są za ciasne i nie ma się w nich gdzie rozpędzić. Ulica jest zdecydowanie lepszym miejscem na takie zabawy!*


*dla czytających to prawników i obrońców moralności: powyższa wypowiedź ma charakter żartu (beznadziejnego, ale jednak) i nie powinna być traktowana poważnie. Autobezsens absolutnie nie popiera wyścigów ulicznych - autor jeździ w prawdzie Hondą Civic, ale przepisowo.

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Facebook

AUTOBEZSENSOWY MAIL



Archiwum