Dziś będzie trochę muzycznie, trochę przedwojennie i trochę szybko. I głośno!
Tylko najpierw podkład muzyczny. Jest to mój ulubiony utwór Motörhead, choć szkoda, że okazja do jego zaprezentowania na tym blogu jest dość smutna. Tekst nie ma w prawdzie związku z dzisiejszym tematem, ale sam zespół (a właściwie jego lider) już tak. Proszę odpalić
najgłośniej jak to tylko możliwe (a najlepiej i głośniej): "The chase is
better than the catch"!
W tym roku świat muzyki stracił dwóch osobników, którzy przez kilka dekad stali się symbolami bezkompromisowego rockandrollowego grania i stylu życia. W listopadzie odszedł Phil "Philthy Animal" Taylor (perkusista Motörhead w latach 1975-1984 i 1987-1992), a kilka dni temu świat ten opuścił Ian "Lemmy" Kilmister (wokalista tego zespołu od początku do końca). Obaj już za życia stali się muzycznymi legendami i symbolami. A dla mnie Motörhead było (i raczej pozostanie) zespołem, który podziwiam i szanuję bezgranicznie. A także słucham niemal każdego dnia. Dlaczego o tym piszę na blogu motoryzacyjnym? Mimo nazwy zespołu, jego członkowie nie mieli zbyt wiele wspólnego z motoryzacją - słowo "motorhead" oznacza w końcu slangowe określenie osoby uzależnionej od amfetaminy. Zaś dwie kropki nad literą o dodano, bo fajnie wyglądały. A jednak to właśnie dzięki temu, że Lemmy pewnego razu potrzebował kierowcy, a Philthy Animal miał samochód, tych dwóch panów poznało się i w konsekwencji stworzyło dużo porządnej muzyki. Niestety, nie udało mi się znaleźć informacji jaki to był samochód. Ale raczej nie było to coś absurdalnego.
Sprawiło to, że tworzenie wpisu motoryzacyjnego z Motörhead w tle nie jest łatwe. Sam Lemmy też nie poprawiał sytuacji - jak sam kiedyś powiedział, ostatni raz prowadził samochód w 1966 roku, gdy miał 21 lat i nie był jeszcze nawet członkiem Hawkwind, nie mówiąc już o założeniu Motörhead. Jego autem był wtedy kupiony za 36 funtów (nie wiem ile to by było dziś, po uwzględnieniu inflacji itd.) Chevrolet Coupe z 1952 roku, wyposażony w automatyczną skrzynię biegów. Lemmy'emu się ten samochód bardzo podobał. Ale niestety, pewnego razu, będąc prawdopodobnie w stanie nie do końca zdatnym do prowadzenia pojazdów mechanicznych, trochę namieszał przy obsłudze automatu i zamiast do przodu, pojechał do tyłu. Auto zostało mocno uszkodzone, a Lemmy zdołał tylko dojechać na najbliższą stację benzynową i przekazać komuś przypadkowemu kluczyki. Co się stało dalej z tym samochodem - nie wiadomo.
To oczywiście nie jest egzemplarz Lemmy'ego |
Ale jednak coś udało się ciekawego znaleźć, choć połączenie z Motörhead jest dość mocno naciągane. No ale w jednym wpisie są bezsensowne fury i jest Motörhead, więc chyba nie ma co się przejmować szczegółami. Do rzeczy:
W Anglii od 1934 roku działa organizacja o nazwie Vintage Sports-Car Club (w skrócie VSCC). Oryginalnie powstała z myślą o mniej zamożnych osobach, posiadających starsze auta i chcących się nimi ścigać. Wedle wymagań klubu te "starsze auta" to były przynajmniej samochody pięcioletnie. Taka dygresja: teraz jak media i producenci samochodów próbują nam wmówić, że auto pięcioletnie to już staroć, to się irytujemy i mówimy, że kiedyś tak nie było i nikomu by nie przyszło to do głowy. Jak widać, było i przychodziło. Tak, wiem, inne czasy, inne warunki itd. No ale wracamy do tematu. W każdym razie problem ustalenia jaki ma być graniczny wiek samochodu powracał w klubie wielokrotnie, aż w końcu, w roku 1936 ustalono limit na 1930 rok. I tak zostawiono. Do dziś. Co sprawia, że auta osób zrzeszonych w tym klubie są dość osobliwe. Poza oczywiście oryginalnymi samochodami sprzed 1930 roku, jeżdżą (w odpowiednich klasach) rozmaite "składaki", gdzie niby rama z roku 1930 lub starsza, ale reszta części już niekoniecznie.
I właśnie takim składakiem jest zbudowany w 1968 roku przez Davida Llewellyna samochód Napier-Bentley. Początkowo jednak to wcale nie był Bentley - auto powstało na podwoziu samochodu Sunbeam. Jednak po pewnym wypadku nie nadawało się ono już do użytku i zostało zmienione na podwozie Bentleya 8-litre z 1929 roku. Silnik natomiast przetrwał i został zamontowany ponownie. Jaki silnik? 24-litrowy W12 Napier Sea Lion. Silnik ten budowano w różnych wariantach 1917 roku jako Napier Lion - służył do napędu samolotów (a także kilku aut bijących rekordy prędkości). W 1933 roku powstał wariant do napędzania łodzi - właśnie Sea Lion. W opisywanym aucie ma on maksymalną moc 550 KM i maksymalny moment obrotowy 1898 Nm.
W nadwoziu nie zostało wiele z Bentleya. Przód przypomina wręcz słynnego Napier-Railtona.
Auto istnieje do dziś i jest używane na pokazach organizowanych przez VSCC. W 1999 roku jego właścicielem stał się Chris Williams. Po czym stwierdził, że skoro ma jedno takie auto, to może zbudować drugie. Tylko mocniejsze.
No i zbudował. Znów jako baza posłużyło podwozie Bentleya 8-litre. I znów zamontowano na nim silnik z łodzi. Tym razem jednak była to jednostka V12 Packard 4M-2500 o pojemności 42 litrów. Używano jej w amerykańskich torpedowych łodziach patrolowych (PT-boat) podczas II Wojny Światowej. W wariancie zamontowanym w opisywanym aucie ma on moc maksymalną 1600 KM i maksymalny moment obrotowy 2700 Nm.
Podwozie Bentleya musiało być mocno zmodyfikowane, by w ogóle zmieścić do niego tą jednostkę napędową. Trzeba było także przesunąć kolumnę kierownicy nieco na bok. Co sprawia, że kierownica zamontowana jest krzywo. Ale to nie problem, bo przy tej masie i mocy, auto i tak jest niezbyt sterowne. Co ciekawe silnik podłączono do oryginalnej skrzyni biegów Bentleya. Hamulce też są oryginalne.
Nadwozie właściwie w ogóle nie przypomina Bentleya. Po bokach znajdują się zbiorniki na olej w kształcie torped - takie nawiązanie do tego w czym pierwotnie montowano te silniki.
Budowa tego pojazdu zakończyła się w 2010 roku. Jak stwierdził sam Chris Williams, jest to "największe motoryzacyjne marnotrawstwo czasu, pieniędzy i inżynierii jakie kiedykolwiek zbudowano". Czyli na Autobezsens idealne!
Podobnie jak jego poprzednik, Packard-Bentley, zwany "Mavis" również często pojawia się na pokazach VSCC. Oczywiście są to tylko przejazdy demonstracyjne - oba te auta są zbyt ciężkie, zbyt mocne, zbyt trudne w prowadzeniu by się nimi ścigać. Przynajmniej obecnie, w czasach kiedy wszyscy patrzą na bezpieczeństwo. Bo przed II Wojną Światową, szalone konstrukcje z silnikami od samolotów były relatywnie częstym widokiem na torach wyścigowych (kilka z nich skonstruował np. hrabia Zborowski). O nich też planuję w przyszłości wpisy, także proszę o cierpliwość.
A tutaj mały test owego pojazdu:
Ale ok, gdzie w tym wszystkim Motörhead? Otóż właśnie z Packard-Bentley'em związana jest pewna plotka - mówi ona, że przez pewien czas jego właścicielem był właśnie Lemmy. Osobiście wątpię, że jest w niej choć odrobina prawdy (choć w każdej podobno jest) - nie mam pojęcia po co facetowi, który prawie czterech dekad nie jeździł samochodami, taki pojazd. No ale jako pretekst do wpisu pasowała idealnie. A do tego jestem niemal pewien, że w tłumie artykułów żegnających Lemmy'ego nie znajdzie się drugi taki, który powstałby w kontekście bezsensownych pojazdów.
Inna sprawa, że nawet jeśli ta plotka nie jest prawdziwa, to moim zdaniem głośny, potężny i potwornie mocny pojazd w starym, dobrym stylu, idealnie pasowałby do lidera zespołu grającego tak, jakby chciał pozabijać słuchaczy muzyką. I wielka szkoda, że nie będzie już nam dane usłyszeć równie potężnego "We are Motörhead and and we play rock and roll!".
Inna sprawa, że nawet jeśli ta plotka nie jest prawdziwa, to moim zdaniem głośny, potężny i potwornie mocny pojazd w starym, dobrym stylu, idealnie pasowałby do lidera zespołu grającego tak, jakby chciał pozabijać słuchaczy muzyką. I wielka szkoda, że nie będzie już nam dane usłyszeć równie potężnego "We are Motörhead and and we play rock and roll!".
0 komentarze:
Prześlij komentarz