Dziś praktycznie bez zdjęć, sam tekst. Temat dość niszowy i bez dziwnych aut. Ale od dłuższego czasu mi chodził po głowie i teraz się trafił mały impuls by zrobić wpis.
Ostatnio na jednej z grup na FB pojawiło się ogłoszenie sprzedaży BMW E30. Auto przygotowane całkiem nieźle do rajdów z ceną prawie 50 000 zł. Sam widziałem tylko parę zdjeć i przeczytałem specyfikację, więc bez obejrzenia auta i sprawdzenia co i jak w nim jest w rzeczywistości zrobione, ciężko jest mi jednoznacznie stwierdzić, czy faktycznie jest warte swojej ceny. Z resztą, abstrahując od tego konkretnego egzemplarza, po moich
doświadczeniach z E36, żadne auto marki BMW nie jest dla mnie warte nawet
złotówki. Niezależnie od rocznika, stanu, modelu itd. No, ostatecznie za
obecne M5 (serii F10) mogę dać te 1 zł 20 gr, bo nawet ładne jest. No
ale to mój przypadek. Zmieniłem BMW na Opla i jeździ mi się lepiej.
Wracając jednak do tematu, owe E30 tanie w każdym razie nie jest. Co skutkuje tym, że od razu rozpętała się burza w komentarzach. Opisana powyżej sytuacja nie jest ani pierwszą, ani ostatnią, w której cena auta przygotowanego do sportu wywołuje emocje. No i dziś jest taki przemyśleniowy wpis, gdzie próbuję się zastanowić jak to właściwie jest ze sprzedażą takiego samochodu.
Bo samochód rajdowy/wyścigowy to specyficzny przypadek. Gdyby ktoś zasugerował cenę 50 000 zł za zwykłe BMW E30 to z miejsca byłby uznany za świra i nie byłoby problemu. Kontrowersje budzi to przygotowanie do sportu. Szczególnie, że jest to dość szerokie pojęcie. Dwa pozornie identyczne auta mogą się kompletnie różnić właśnie przez podejście do przekształcenia ich w rajdówki. Jedno może mieć porządną klatkę, świetne zawieszenie, wszystko składane na nowych częściach. Drugie może mieć takie same części, ale używane (a często i zużyte), klatkę pospawaną z byle jakich rur itd. Jednym można bez obaw jechać w zawodach i walczyć o dobre pozycje, drugim trzeba się cieszyć, jeśli w ogóle dojedzie się do mety.
Wśród osób sprzedających auta do sportu są dwie szkoły. Jedna to wystawić jakoś tanio, żeby szybko się sprzedało i zaakceptować, że na tym hobby się traci. Auto wtedy w kilka chwil zmienia właściciela, a dotychczasowy użytkownik może szukać nowej rajdówki. Tak było z moim E36. Kosztowało 5500, zostało sprzedane za niewiele więcej. I to mimo, że podczas użytkowania władowałem w nie kilkanaście tyś na wyposażenie rajdowe i naprawy (szczególnie właśnie na naprawy - przeklęta bawarska "solidność"). Auto miało nadwozie w bardzo przyzwoitym stanie, zdrowy silnik, amortyzatory Bilstein B6 ze sprężynami Eibach, poliuretany (czyli zawieszeniowo to samo co wspomniane na początku E30). Plus fotele kubełkowe oraz pasy z homologacją FIA. Do tego pousuwane wszystkie awarie, wycieki, powymieniane czujniki (w większości na nowe). Nie była to profesjonalna rajdówka, ale do amatorskich imprez w sam raz. Obecny właściciel bardzo zadowolony. Ja w sumie też, bo kupił je ode mnie kolega, który dba o ten wóz. No i nie musiałem nawet pisać ogłoszenia, a potem walczyć z oglądaczami, którzy szukają auta bez najmniejszej rysy, co to Niemiec nim tylko od imigrantów uciekał. Czy coś takiego.
Opel kosztował więcej. Ale ma klatkę bezpieczeństwa, skrzynię z elementami Quaife i jeszcze parę rajdowych bajerów. Gdy spojrzałem na ceny nowych części Quaife, które mam w nim zamontowane, to wyszło, że kupiłem samochód za nie tak dużo więcej niż kosztowała w nim skrzynia biegów. Owszem, auto nadal wymaga ogarnięcia paru rzeczy, tańszych i droższych, ale liczyłem się z tym je kupując. W końcu cena była dość rozsądna i jakoś jedną imprezę tym przejechałem. Robiąc lepszy wynik, niż kiedykolwiek w BMW.
Dlaczego oba samochody zostały sprzedane relatywnie tanio? Bo to nic, że np. nowe amortyzatory przednie które zamontowałem w E36 kosztowały mnie 1600 zł. W momencie zamontowania ich w aucie i przejechania pierwszej imprezy, stały się one elementami używanymi. Nadal w świetnym stanie, ale używanymi. Więc dodawanie do ceny auta tyle, ile kosztują nowe takie amortyzatory nie wydaje się rozsądne. Podobnie z Oplem i jego skrzynią biegów. I tu dochodzimy do drugiej szkoły sprzedawania auta do sportu.
Owa druga szkoła polega na oczekiwaniu, że inwestycja się zwróci. Albo przynajmniej wyjdziemy na zero. Wystawiamy więc rajdówkę za sumę cen części w niej zamontowanych. No bo w końcu przejechały tylko dwa rajdy. No to prawie jak nowe. Prawie. A teraz postawmy się w sytuacji kupującego: ma wydać pieniądze na rajdowe auto używane (i to w sporcie, a nie dojazdy na działkę i z powrotem), które kosztuje mniej więcej tyle, lub niewiele taniej, co zbudowanie takiego samego od podstaw. Do tego w przypadku samochodów do sportu zawsze jest ryzyko, że prosta naprawa zamieni się w kombinowanie "co autor miał na myśli" - w tych autach wiele rzeczy jest w końcu robionych wedle inwencji osoby, która je budowała (co jest absolutnie normalne). Innymi słowy szukamy klienta, który: ma dużo pieniędzy, chce się ścigać i bardzo zależy mu na czasie. Bo jakby takiemu klientowi na czasie nie zależało, to budowałby albo zleciłby budowę takiego wozu od podstaw, po swojemu. Tym samym zdajmy sobie pytanie: ilu jest niecierpliwych, bogatych klientów na rajdówki? No, delikatnie mówiąc niewielu.
Zazwyczaj kończy się to rozmontowaniem auta na części i sprzedawaniem po kawałku (co pozwala wprawdzie odzyskać całkiem ładną sumę, ale zawsze jest ryzyko, że coś nam zostanie i nie będziemy mogli się tego pozbyć), albo przejściem do pierwszej szkoły. Ewentualnie, w ekstremalnych przypadkach, auto rdzewieje pod płotem bo właściciel z ceny nie zejdzie. A im bardziej rdzewieje, tym ta cena głupiej wygląda.
I co w związku z tym? I nic. Jak widać wszystko zweryfikuje rynek. Jeśli cena za wspomniane na początku E30 jest za wysoka, auto nie zostanie sprzedane. Tyle w temacie. Czy sprzedający wtedy obniży cenę, czy da sobie spokój z próbą sprzedaży, czy wysadzi ten wóz w powietrze, to już jego/jej sprawa. Absurdalna jest natomiast dyskusja z tym powiązana.
Od tych, którzy twierdzą, że rajdowe E30 318is da się złożyć za niewiele ponad 10 000 PLN (przez trudną dostępność bazowych aut, w tej cenie ciężko ostatnio kupić seryjne w znośnym stanie), po tych przeginających w drugą stronę. Totalnie rozbroił mnie argument jednego z obrońców ceny tego auta:
No to jeśli wożenie auta na lawecie jest powodem do podbijania ceny, to uświadomiłem sobie właśnie, że strasznie dużo straciłem na E36. Na lawecie wprawdzie go nie woziłem (poza jednym przypadkiem), ale jakby policzyć ile paliwa poszło na dojazdy do mechanika! Jakie to jest niesamowite - to jak powiedzieć kupującemu: "Musi Pan/Pani zapłacić więcej, bo mieszkam w takim miejscu, że musiałem daleko wozić auto, żeby było zrobione". Wspaniała logika!
Doprawdy, nie wiem czemu ludziom tak zależy na udowadnianiu wszystkim w internecie, że auto, którego w wielu wypadkach nie widzieli na oczy, jest lub nie jest warte swojej ceny. Jakieś kompleksy? Chęć udowodnienia jakimi to są znawcami handlu i tematyki budowy rajdówek?
Z resztą, to dotyczy nie tylko tematu aut do sportu, ale aut ogólnie. Owszem, są świry, które wystawiają np. zardzewiałego Fiata 126p z 1998 roku za 100 000 PLN jako "KLASYK PRLU". Są też świry wystawiające tego samego Fiata za 20 000 zł jako "IDEALNA BAZA NA RAJDÓWKĘ". Ale z dyskusji z nimi i obrzucania się obelgami nie wynika nic. Można się pośmiać, pożartować. Ale robienie z tego powodu awantury w internecie gdzie grono zwolenników i przeciwników ceny walczy do zajeżdżenia klawiatur doprawdy nie ma sensu. Że jest to sztuczne podbijanie/zaniżanie ceny danego modelu/typu auta? Coś w stylu spekulacji? I jak niby obrzucanie się wyzwiskami na facebooku ma ten problem rozwiązać? Jak dla mnie wystarczy kupować/nie kupować (zależnie od tego po której stronie "wojny cenowej" się stoi).
W sumie właśnie wyszło, że skoro nie powinno się robić awantur, to wpisu na blogu tym bardziej nie ma sensu tworzyć. No ale, że już go napisałem, a ten blog ma "bezsens" w nazwie, to publikuję.
W sumie właśnie wyszło, że skoro nie powinno się robić awantur, to wpisu na blogu tym bardziej nie ma sensu tworzyć. No ale, że już go napisałem, a ten blog ma "bezsens" w nazwie, to publikuję.
Opel, Pamiętam film z Youtube z Astrą I GSI ? Na miękkim zawieszeniu(?), kierowca pokonywał ostro zakręty tak że raz unosił prawą a raz lewą stronę samochodu w zależności od zakrętu ;)
OdpowiedzUsuńPan Rafał Pochłopień tak jeździł w GSMP, celowo napisałem Pan, bo szacun mu się należy ;) https://www.youtube.com/watch?v=FxrWTZjtCXo
UsuńTeż jestem ciekaw jak taka Astra GSI się prowadzi. Mój ZX 16v jest właściwie jego największą konkurencją (lata produkcji, pojemność i moc silnika, nadwozie), oczywiście nie jest robiony do sportu. Po jakichś 2 miesiącach jazdy od zakupu stwierdzam, że duży, ciężki, i mocny silnik z przodu i lekka paka nie są najlepszym rozwiązaniem (bardzo podsterowny, raz na suchym asfalcie postawiło mnie bokiem, na szczęście się wyratowałem).
OdpowiedzUsuńOczywiście nie pomyliłem podsterowności i nadsterowności - po prostu w zakręcie najpierw pojawiła się podsterowność, a po lekkim odpuszczeniu gazu tył zaczął mnie wyprzedzać. Ciężko się formułuje zdania kiedy jest się na nogach od 5 rano. :P
Usuń@viewAdam
OdpowiedzUsuńUnoszenie wewnętrznego tylnego koła to typowe zachowanie w szybkim FWD. Nawet w WTCC jest to widoczne. A co dopiero przy bardziej miękkim, rajdowym zawieszeniu.
@Artur
Mi się dobrze jeździ GSi, choć dopiero się go uczę. Sporo pomaga szpera, którą mam w tym aucie. A te nagłe rzucenie tyłem na nawrocie może być przydatne ;).
Dokładnie, ten sam mechanizm występuje przy sprzedaży auta klasycznego. 90% aut na allegro itp. portalach to szroty. Pozostałe 10% to zadbane auta, najczęściej po mniejszym lub większym remoncie. I tu dwie szkoły. Pierwsza - chcę odzyskać to co włożyłem w remont, czyli cena kosmiczna lub szkoła druga - chcę sprzedać za cenę wyższą niż średnia, ale nadal rozsądną (odzyskać np. połowę tego co włożyłem w remont). Jak patrzę na niektóre ogłoszenia to zastanawiam się jakim trzeba być idiotą żeby próbować sprzedać niektóre auta za wystawione ceny.
OdpowiedzUsuńMnie zawsze rozbraja podejście typu: chcę odzyskać każdy grosz, który włożyłem w auto. Niektórzy stosują to nawet do zwykłych aut. Ja, sprzedając swoje auto, pogodziłem się z myślą, że pieniądze, które wydałem m.in. na prostowanie i lakierowanie felg, są stracone.
OdpowiedzUsuńNie lubię wytykać błędów, ale popełniłeś jeden błąd dwa razy: "wprawdzie" piszemy łącznie (http://sjp.pwn.pl/slowniki/wprawdzie.html). Popraw to proszę, bo aż kłuje w oczy :)
poprawione, dziękuję za zwrócenie uwagi
UsuńTanak chłodzący auto w rzece ( bo w Meksyku gorąco jest!) :)
OdpowiedzUsuńTo było jezioro. I nie chłodzący, tylko myjący, żeby lepiej wyglądało na mecie ;)
UsuńTe dwie szkoły są widoczne w absolutnie każdej dziedzinie- samochody, nieruchomości, fotografia. Z aktualnego ogłoszenia o sprzedaży aparatu na Allegro: "Naprawa kosztowała mnie xxx złotych, więc taniej niż za wystawioną kwotę nie będzie". Oj będzie, będzie, proszę sprzedających...
OdpowiedzUsuńNa 40ton dobry artykuł o samochodach parowych. Ostatnie wyprodukowano w latach 50uw!
OdpowiedzUsuń