Tak, wiem, dawno nie było wpisu. Niestety bywa i tak - zajęć obecnie mam mnóstwo i na bloga czasu po prostu brakuje. No ale coś się udało wygospodarować, więc zapraszam do lektury:
Corvette to auto, które w różnych generacjach odnosiło spore sukcesy w sporcie. Również w 24h Le Mans. Tak samo jest tez z marką Ferrari - różne modele tego producenta nie raz zdobywały zwycięstwa w słynnym wyścigu, zarówno w klasach jak i w klasyfikacji generalnej. A co by było jakby połączyć te dwie marki? Większość osób nie jest w stanie sobie tego wyobrazić, ale to nic złego - wyobraźnia nie jest potrzebna, bo taki przypadek miał już miejsce. I to dość dawno temu.
Na początku lat 70-tych w USA, spore sukcesy odnosił zespół RED (Race Engineering and Development), wystawiający Corvette w wersji L88 i wspierany przez markę Goodyear. Prowadzili go Bob Johnson i Dave Heinz, którzy byli też kierowcami. Co ciekawe inny Bob Johnson, emerytowany kierowca wyścigowy, był zatrudniony w zespole jako manager. Jednym z większych sukcesów tej ekipy było wygranie klasy w wyścigu 12h Sebring.
Po tym sukcesie, przedstawiciele Goodyear zechcieli by zespól wystartował w słynnym 24h Le Mans w roku 1972. Tym bardziej, że na ten wyścig wybierał się również konkurencyjny zespół Greenwood, wspierany przez BF Goodrich. Wysłano więc zgłoszenie. Niestety, Francuzi je odrzucili. I tutaj historia robi się ciekawa.
Manager Goodyear ds. Motorsportu, Larry Truesdale odezwał się do pana Luigi Chinetti. Chinetti prowadził zespół NART (North American Racing Team), który wystawiał w wyścigach auta marki Ferrari (wtedy model Daytona). Był to właściwie oficjalny zespół amerykańskiego oddziału Ferrari. Przy okazji był również sponsorowany przez Goodyear. Uzgodniono, że Corvette pojedzie do Le Mans jako... auto rezerwowe zespołu NART. Tak, zespół Ferrari jako rezerwowe auto bierze Corvette! Nie gwarantowało to udziału w wyścigu, ale postanowiono podjąć ryzyko.
W tym momencie, zespół RED zaczął... czytać regulamin techniczny. I wyszło, że ich auto go nie spełnia. Corvette zespołu RED po każdym wyścigu była odbudowywana i modyfikowana. Auto nie miało lekkiego życia i wiele elementów w nim nie było fabrycznych. A regulamin 24h Le Mans wymagał jednak większej zgodności z tym co wyprodukował Chevrolet, a także np. kompletnego wnętrza. Do tego auto było tak zmęczone wyścigowym życiem, ze nadawało się właściwie do kompletnej odbudowy. Uznano, że łatwiej będzie kupić drugą Corvette i zrobić ją od razu zgodnie z regulaminem, niż przerabiać to co jest.
Znaleziono uszkodzoną Corvette cabrio z 1968 na aukcji firmy ubezpieczeniowej. Auto musiało być koniecznie z roczników 1967-1969 bo tylko wtedy Chevrolet oferował pakiet wyścigowy L88 z 7.0-litrowym V8, który oficjalnie miał mieć około 430 KM, a wszyscy i tak wiedzieli, że ma więcej.
Nowy samochód rozebrano i wymieniono w nim ramę na fabrycznie nową, dodatkowo obspawaną. Co ciekawe, 7.0-litrowe V8 otrzymało łagodniejszy wałek rozrządu, tłoki z niższym stopniem sprężania, a ogranicznik maksymalnych obrotów cofnięto w nim do 5800 obr./min. Zrobiono to celem poprawy niezawodności. Mimo to, silnik i tak osiągał 575 KM mocy maksymalnej.
Nadwozie uzbrojono w klatkę bezpieczeństwa, a na zewnątrz zamontowano poszerzenia błotników spełniające wymogi regulaminu. Oprócz tego poprawiono też hamulce i zawieszenie. Z tylu znalazł sie most napędowy Duntov o długim przełożeniu (2,56:1). Dodatkowo by poprawić prędkość maksymalną, użyto opon o wyższym niż dotąd używany profilu (a więc i większej średnicy). Na koniec pomalowano samochód na czerwono i dodano mu... loga Ferrari. Wszystko to działo się w nieco ponad dwa miesiące, które pozostały do wyjazdu do Francji.
Po dotarciu na miejsce zespół otrzymał dobrą wiadomość - ze względu na wycofanie się kilku aut, z listy rezerwowej zostali przeniesieni na listę startową. Trzeba tylko przejść badanie techniczne. I tu znów pojawiły się problemy.
W zamieszaniu pryz budowie auta nie zamontowano wykładziny w kabinie (przypominam, wnętrze wg regulaminu miało być kompletne). Do tego zapomniano, ze w samochodzie ma się znaleźć koło zapasowe. Kolejnym problemem było to, że tylne koła wystawały poza obrys auta, mimo poszerzeń. To ostatnie poprawiono montując, za zgodą sędziów, jeszcze dodatkowe poszerzenia wycięte z kawałka aluminium. A pozostałe problemy? Wykładzinę wyjęto z wynajętego na miejscu Peugeota i docięto tak by pasowała do Corvette. Z tego samego auta pochodziło także wrzucone do bagażnika koło zapasowe. Corvette w barwach Ferrari mogła więc wystartować w 24h Le Mans.
Na treningach okazało się, że osiągi są bardzo dobre. Na najdłuższej prostej osiągano podobno nawet okolice 340 km/h. Niestety, na jednym z tych treningów pojawił się kolejny problem - auto zahaczyło baner reklamowy i wpadło w poślizg. Uderzenie w barierę było na szczęście dość lekkie i mechanicznie Corvette zachowała sprawność. Problemem było jednak to, że uszkodzeniu uległo wykonane z tworzyw sztucznych nadwozie, konkretnie przód auta. Zespół odciął więc uszkodzoną część i zastąpił ja przynitowanym aluminium podpartym deskami z rozmontowanej naprędce skrzyni. Całość trzymała sie na miejscu dzięki zużyciu dwudziestu rolek taśmy klejącej.
Naprawa wzbudziła wątpliwości sędziów, którzy nie byli przekonani, że tak poskładany przód auta wytrzyma 24h jazdy z dużymi prędkościami i nie rozleci się powodując zagrożenie dla innych uczestników. Jeden z sędziów wszedł wiec na auto i skakał po nim aż zyskał pewność, że wszystko jest polepione solidnie.
Corvette przystąpiła więc do kwalifikacji. W trakcie tej sesji pojawił się problem z prowadzeniem. Corvette zdołała się zakwalifikować, jednak dopiero na 53-cim miejscu. Okazało się, ze przestawiona była zbieżność - poprawiono to u pobliskiego dealera Volkswagena, który użyczył zespołowi NART swojej siedziby na czas zawodów.
Następnego dnia, o godzinie czwartej po południu, auto ruszyło do wyścigu wraz z resztą stawki. Prowadziły prototypy Matra, a w klasie GT na czele jechały Corvette zespołu Greenwood. Zaś Corvette w przebraniu Ferrari radziła sobie nieźle, zyskując pozycje aż do momentu gdy pod koniec pierwszej godziny skończyło się paliwo. Wzbudziło to zdziwienie w zespole, bo spodziewano się zdecydowanie dłuższej jazdy na jednym baku. Auto na szczęście dotoczyło się do boksów, gdzie wlano paliwo. Kolejnym powodem do zdziwienia było to, że do baku zmieściły się tylko 83 litry, zamiast spodziewanych 113-stu. Nie było jednak czasu na sprawdzanie tego i samochód ruszył dalej. Po prostu tankowano co godzinę.
Gdy zaczął padać lekki deszcz, na jednym z pit-stopów zdecydowano się założyć opony pośrednie. Były to slicki Goodyear, w których ręcznie zrobiono nacięcia by miały bieżnik. Corvette wyjechała i zaliczyła obrót o 360 stopni przy prędkości ponad 300 km/h, gdy nagle deszcz rozpadał się na dobre. Na szczęście udało sie w nic nie uderzyć i kontynuowano jazdę.
Około północy, pod odpadnięciu obu Corvette wystawionych przez Greenwood, zespół nieco odetchnął. Do tego w końcu udało się znaleźć przyczynę problemu z paliwem. Okazało się, że w wypadku podczas treningu uszkodzeniu uległ przewód odpowietrzania baku. Zgromadzone w zbiorniku powietrze uniemożliwiało zatankowanie do pełna i stąd krótsze niż oczekiwano odstępy między tankowaniami. Zostało to poprawione i samochód mógł spędzać więcej czasu pomiędzy zjazdami do boksów.
Warunki nadal były słabe - deszcz padał, dochodziło do wielu wypadków. W jednym z nich zginął były kierowca F1, Jo Bonnier. Jego Ford-Lola T80 uderzył w jedno z Ferrari Daytona, po czym wypadł poza bariery.
Corvette udająca Ferrari mimo wszystko jechała dalej. Po nocy udało się nawet wskoczyć na ósme miejsce w klasyfikacji generalnej. Niestety, krótko po piątej rano, gdy prowadził Dave Heinz, auto nagle zgasło. Heinz zjechał na pobocze i otworzył maskę - okazało się, że nastąpił pożar instalacji elektrycznej. Co ciekawe, kierowca zdołał jakoś połączyć uszkodzone przewody i dojechać do boksów! Zespół naprawił auto i można było kontynuować ściganie. Choć niestety strata czasowa była dość spora.
Ostatecznie udało sie dojechać na 15-stym miejscu w klasyfikacji generalnej i 7-mym w klasie GT. Dla zespołu to i tak był spory sukces.
Mimo zaproszenia ze strony organizatorów, w następnym roku Corvette nie pojawiła się w Le Mans - zabrakło funduszy. Auto jednak istniało dalej - w roku 1974 jego nadwozie zostało poszerzone i samochód ścigał się głównie w USA. Po pewnym czasie auto zostało sprzedane. Jeszcze później trafiło w ręce Mike'a Yager'a, który poddał je renowacji i przywrócił do specyfikacji z Le Mans 1972. Samochód istnieje do dziś.
A co na to wszystko marka Ferrari? Nic. Włosi byli chyba tak zszokowani widokiem amerykańskiego auta noszącego ich logo i walczącego z ich własnymi samochodami w wyścigu, że uznali, ze to wszystko nie może dziać się na prawdę i poszli na kawę.
Zdjęcie z gratem bez związku z tematem
Dziś W210 w stanie "grat ale jeżdżący":