Temat młodych kierowców powraca zazwyczaj przy okazji jakiegoś paskudnego wypadku spowodowanego przez jednego z nich. W mediach lecą standardowe hasła o brawurze, braku doświadczenia itd. Szczegół, że wszystkie niebezpieczne sytuacje jakie ja miałem na drodze spowodowane były przez osoby, których do młodych kierowców nie dało rady zaliczyć nawet przy dużej dozie wyobraźni. Zaś zamiast brawury można było u nich zauważyć przede wszystkim przekonanie, że skoro jeżdżą już tyle lat, to wiedzą i umieją wszystko. Z resztą, sam tuż po zdaniu prawa jazdy jeździłem zdecydowanie wolniej i ostrożniej niż teraz, przekroczywszy jakiś czas temu dekadę stażu za kierownicą. Ale wbrew pozorom, dziś podejście do tematu będzie nieco od innej strony. Od strony rajdowej.
W sumie wpis o tym chodził za mną od dłuższego czasu. A trafia na Autobezsens dzięki wyczynom jednego kierowcy rajdowego i jednego zespołu WRC. Mianowicie Harri'ego Rovanperä i ekipy Citroena. Pierwszy wymyślił że zapewni swojemu synowi dostęp do rajdowej kariery najwcześniej jak się da. No i bardzo fajnie! Jednak coś jest lekko nie tak: Kalle Rovanperä w wieku 16-stu lat został Rajdowym mistrzem Łotwy. Zaraz, spytacie, jakie 16 lat? Przecież w Polsce nawet, żeby wystartować w KJS trzeba mieć prawo jazdy, czyli minimum 18 lat! Potem zrobić licencję, zaliczyć Rajdy okręgowe i dopiero można iść do Mistrzostw Polski? No ale na Łotwie możliwość startów jest od 14 lat. Trzeba tylko mieć możliwość tam startować. Tylko, że o ile Kalle można tylko pogratulować tego, że nie dość ze ma takie wsparcie, to jeszcze potrafi je wykorzystać i osiągnąć jakiś dobry wynik, to sprawa może być dość niefajnym precedensem dla wielu innych, szybkich kierowców.
W świecie wyścigów panuje od wielu lat kult młodości - generalnie, jeśli ktoś z porodówki nie wyjechał za kierownicą gokarta, to nie ma co marzyć o Formule 1. No ok, na gokartach można faktycznie wcześnie zacząć - są małe, tanie, dostępne. A na torach kartingowych nikt nie wymaga prawa jazdy. W rajdach jednak przepisy większości krajów mówią jasno - nawet na amatorskim poziomie, prawo jazdy musi być. Choćby na dojazdówki między odcinkami, pokonywane w normalnym ruchu ulicznym. I dlatego większość kierowców rajdowych zaczyna karierę od zdobycia tego dokumentu. W przypadku młodego Mistrza Łotwy jednak, na dojazdówkach auto prowadził pilot. No ok, jest to skrajny przypadek, ale nie jedyny. Kierowców, którzy trafiają do krajowych mistrzostw w wieku, w którym przeciętny kierowca dopiero uczy się wypatrywać na poboczach policyjnych patroli, jest coraz więcej. Pomyślmy, więc co będzie, gdy stanie się to bardziej powszechne i szanse na znalezienie sponsorów i dotarcia do WRC mieliby tylko ci, którzy w wieku 15-16 lat już osiągali wyniki na krajowym poziomie? Moim zdaniem będzie to samo co w Formule 1 - wyjdą mistrzostwa ludzi właściwie urodzonych i hodowanych by tam jeździć. A kto wtedy by się nie dostał nigdy do Rajdowych Mistrzostw Świata? No np. facet, który je wygrał 9 razy z rzędu.
Sebastien Loeb w wieku 15 lat ćwiczył gimnastykę (pod okiem ojca, który chciał mieć syna-profesjonalistę w tej dyscyplinie), zaś jedyny kontakt ze sportem samochodowym miał dzięki serii Gran Turismo na Play Station. Po wyrobieniu prawa jazdy, zamiast pucharów, zdobywał mandaty za zbyt szybką jazdę. Plus zarabiał na życie i samochody pracując jako elektryk (przynajmniej w jednym zaszedłem dalej, niż Loeb - on jest technikiem elektrykiem, ja zaś mam tytuł mgr. inż. elektroniki). Dopiero w wieku 24 lat pojawił się we francuskich rajdach za kierownicą pucharowego Citroena Saxo i z rajdową licencją w kieszeni (wcześniej brał udział w zawodach amatorskich, ale jak dobrze pamiętam z jego biografii, zaczął mając 23 lata). Wspierali go sponsorzy, miał też sporo szczęścia spotykając na swojej drodze odpowiednich ludzi, którzy wierzyli w jego talent. Niemniej jednak nie musiał być od dziecka hodowany na kierowcę rajdowego. No ale wtedy było inaczej, prawda? Wszyscy zaczynali później? No nie do końca. W 2004 roku, na trasach odcinków specjalnych Mistrzostw Świata (konkretnie Rajdu Wielkiej Brytanii) zadebiutował Matthew Wilson - syn szefa M-Sportu, Malcolma Wilsona. W momencie debiutu w WRC miał on 17 lat. Na pewno był szybkim kierowcą. Na pewno miał też ogromne wsparcie ojca, prowadzącego przecież zespół WRC. Mimo to, nie wygrał żadnego rajdu, ani nie stanął na podium. W przeciwieństwie do "późno" zaczynającego Leoba, który właśnie w 2004 roku zdobył swój pierwszy tytuł Mistrza Świata. Po 90 startach, Matthew Wilson zniknął z WRC. Sebastien Loeb zaś jeździł dalej i po 9 tytułach przeniósł się do WTCC, potem World RX, a gdy piszę te słowa, Francuz prowadzi w Rajdzie Dakar.
No a kto po Loebie zaczął dominować w WRC? Sebastien Ogier - obecnie zdobył 4 tytuły Mistrza Świata i nie zamierza zakończyć kariery. Czy jest jednym z tych promowanych młodych kierowców zaczynających starty jeszcze przed zdobyciem prawa jazdy? Nie. Jego pierwszy start, to występ w przewidzianym dla amatorów Rajdzie Młodych, organizowanym przez Peugeota. Ogier miał wtedy 22 lata. Czym zajmował się wcześniej? Był instruktorem narciarstwa. Obecnie zaś ma 33 lata, w 2016 roku zdobył swój czwarty z rzędu tytuł mistrzowski w WRC i... stracił pracę. Z mistrzostw wycofał się zespół Volkswagena, w którym Ogier do tej pory jeździł i zwyciężał. Czterokrotny Mistrz Świata, następca Loeba nie powinien mieć problemów ze znalezieniem nowego miejsca, prawda? No nie poszło tak łatwo, głownie przez to, ze kontrakty na przyszły sezon zostały już w większości podpisane. Najbardziej aktywny w zabieganiu o Ogiera był szef M-Sportu, wspomniany Malcolm Wilson. Patrząc na to co wyprawiał (a wiemy tylko tyle co wyciekło do mediów, zaś wyprawiał zapewne dużo więcej), można było odnieść wrażenie, że pan Wilson gotów jest dać się pokroić za to by mieć Sebastiena w zespole. Na szczęście pokrojenie się nie było wymagane i Ogier w sezonie 2017 poprowadzi M-Sportową Fiestę WRC. Super. A gdzie w tym wszystkim wspomniany na początku Citroen?
Z Citroena Ogier kiedyś odszedł w niefajnej atmosferze. Ale od tamtego czasu zmieniły się osoby decyzyjne we francuskim zespole i ogólnie to było dawno. Zaś nowe C3 WRC wydaje się bardzo obiecujące. Jednak w porównaniu do wyczynów Wilsona i niewiele mniej aktywnego w zabieganiu o Francuza, Tomiego Mäkinena (obecnie szefa zespołu Toyoty), starania Citroena by pozyskać 4-krotnego Mistrza Świata wyglądały dość niemrawo. Po tym jak Ogier ogłosił, ze idzie do M-Sportu, Citroen wydał tylko oświadczenie, że w sumie to dla nich żadna strata. Bo oni stawiają przede wszystkim na młodych kierowców. Co wywołało u mnie uśmiech politowania. No stawiają. Mają w swoim zespole Stéphane Lefebvre i Craiga Breena. Obaj młodzi, obiecujący. I mimo młodego wieku, z doświadczeniem za kierownicą topowych rajdówek. Póki co pokazali przeciętne tempo i kilka wypadków (zdjęcie otwierające wpis przedstawia auto Stephane Lefebvre). Jedynym człowiekiem w zespole Citroena, który miał prędkość pozwalająca na pokonanie Sebastiena Ogiera i zwycięstwa w rajach, był Kris Meeke. Facet ma 37 lat. Gdyby to było F1, to już byłby na emeryturze. A w WRC będzie w sezonie 2017 jeździł w fabrycznym zespole Citroena, bo ktoś musi robić wyniki i walczyć o zwycięstwa. A póki co, promowani młodzi kierowcy coś nie bardzo się do tego nadają.
Czy wobec tego Breen, Lefebvre, Rovanperä i wielu innych maja zwolnić tempo i nie pchać się tak szybko do WRC? A skąd! Niech jeżdżą i niech ich przybywa! To nie problem, że młodzi kierowcy pchają się do tego sportu. Problemem jest podejście osób zarządzających zespołami. U których coraz częściej to "stawianie na młodych" jest traktowane jako jedyna słuszna droga. Często zamiast "stawiania na szybkich". No bo szczerze sobie powiedzmy, co za różnica, czy pod kaskiem jest bujna czupryna, łysina czy też siwizna? Osobnik posadzony za kierownicą ma w maksymalnie krótkim czasie przejechać dystans zawodów i tyle. I facetów (a także kobiety), którzy to potrafią powinno się promować. Niezależnie od wieku. Że niby 18-letni kierowca może się jeszcze wiele nauczyć, w porównaniu do gościa mającego 30 lat? Może. Ale ów 18-latek może też zostać przytłoczony presją, rozwalić parę aut i zniknąć ze sportu nie osiągając nawet zbliżonego tempa do tego 30-letniego typa, co go szef zespołu uznał za zbyt starego by w niego zainwestować. Wiek jest po prostu jednym z ogromnej ilości parametrów dobrego (albo i nie) kierowcy. I na pewno nie najważniejszym. W rajdach jeszcze się o tym pamięta. F1 już dawno to jednak zapomniało.
Jest jeszcze drugi aspekt. Medialność sportu. Obecnie w WRC mamy dość spory przekrój wieku. Są kierowcy mający niewiele ponad 20 lat, są tacy w okolicach 30-stki, są też tacy, którym zaczyna być już bliżej 40-stki. Dzięki temu kibicom w różnych przedziałach wiekowych łatwiej utożsamiać się nieco z ludźmi, którzy zasiadają za kierownicami rajdówek. Albo po prostu mieć przeczucie, że mając np. 30 lat nie jest się jeszcze za starym na rajdy (nawet jeśli nie na WRC, ale na jakiekolwiek, choćby amatorskie). No a więcej kibiców, to dla sportu zawsze lepiej. Szczególnie jak się patrzy na coraz mniej popularną F1. Sport to ludzie i ich historie. A historie elektryka, który stał się najlepszym rajdowcem w historii, oraz instruktora narciarstwa, który jest jedynym kierowcą zdolnym dorównać jego osiągnięciom, będą zawsze ciekawsze od historii ludzi, którym przyszłość w motorsporcie od najmłodszych lat narzucili rodzice.
Obaj rajdowi Sebastienowie |
Dlatego mam nadzieję, że mimo paru szczególnych przypadków, rajdy pozostaną dyscypliną, gdzie liczy się przede wszystkim prędkość zawodnika, a nie jego wiek. Co nie zmienia faktu, że mi i tak pozostanie raczej tylko jeżdżenie amatorsko (jakiś czas temu trochę o tym było) i pisanie bloga o motoryzacyjnych absurdach. Bo nawet jeśli z wiekiem nie jest jeszcze zupełnie źle, to nad tempem jeszcze muszę baaaardzo dużo pracować (nawet nie mając ambicji na WRC). No i koszta przejścia wyżej też przerażają. Ale to temat na zupełnie inny wpis.
0 komentarze:
Prześlij komentarz