Lata 70-te i 80-te to czasy wielkich eksperymantów jeśli chodzi o aerodynamikę w wyścigach. Lotus ze swoim efektem przyziemnym zrobił totalną rewolucję jeśli chodzi o projektowanie bolidów F1. Szybko też znalazł naśladowców. Za oceanem, w serii Indy Car również nie próżnowano. Zespół Chaparall stworzył inspirowane Lotusem auto nazwane 2K. Ciekawe pomysły aerodynamiczne mieli też panowie All American Racers prowadzonego przez Dana Gurneya. Ale był też trzeci zespoł z wizją na zrewolucjonizowanie aerodynamiki w amerykańskiej serii. I pomysły te były najbardziej bezsensowne, wiec idealnie pasują do tego bloga.
Zespół ten powstał dzięki firmie Eagle Aircraft Company, założonej przez Deana Wilsona. Nie należy mylić go z samochodami Eagle startującymi w F1 i konstruowanymi przez All American Racers. W każdym razie, jak sama nazwa wskazuje, przedsiębiorstwo zajmowało się projektowaniem samolotów i szło im to na prawdę dobrze. Jednym z nabywców ich maszyn był biznesmen Joe Turling. Pan Turling lubił latać, ale był też fanem wyścigów. Postanowił więc namówić Wilsona, by ten wykorzystał swoją wiedzę z zakresu aerodynamiki i zbudował samochód do startów w serii Indy Car. Projekt miał być finansowany przez Turlinga, a samochód miał być gotowy na sezon 1982.
Jako kierowcę zatrudniony został Kenny Hamilton (zbieżność nazwisk z aktualnie startującym w F1 Lewisem Hamiltonem czysto przypadkowa). Miał on już sukcesy w seriach niższej rangi, zaś w roku 1981 próbował sie zakwalifikować do Indianapolis 500. Niestety jego silnik odmówił posłuszeństwa i nie zdołał ustanowić czasu. Mając nadzieję na lepsze rezultaty, chetnie dołączył do nowego, ambitnego projektu.
Kenny Hamilton za kierownicą Eagle Aircraft Flyer |
Wilson zabrał sie wiec do projektowania. Hamiltonowi zaś bardzo spodobała się jego koncepcja na auto. Z jakeigoś jednak powodu konstruktor stwierdził, że... kompletnie ją zmieni. Nie wiadomo dokłądnie co nim kierowalo, ale postanowił zbudować auto pozbawione spojlerów. Kompletnie przy tym nie zwracając uwagi na dotychczasowe osiągnięcia innych zespołów.
Gdy auto zostało ukończone, Hamilton był zszokowany. Pojazd nazwany Eagle Aircraft Flyer Special, nie pryzpominał niczego co mogłoby jechać z dużymi prędkościami po owalnym torze w Indianapolis. Zamiast aluminiowego monokoku popularnego wtedy w wyścigach Indy Car, Wilson użył konstrukcji zrur chromowo molibdenowych, obłożonych aluminiowymi panelami i... drewnem balsa. Niektóre elementy tyłu były zaś wykonane ze sklejki!
Nie było spojlerów to może był chociaż efekt przyziemny? A skądże! Nadwozie było bardzo wąskie, miało tylko rozbudowane osłony kół. Podłoga takiego pojazdu nie miała szans wygenerować jakiegokolwiek znaczącego docisku.
Chłodnice, zamiast po bokach, zostaly umieszczone tuż przed nogami kierowcy. W szerokim czymś co miało nie być spojlerem tylko... w sumie nikt nie wie czym miał być dziwaczny front tego pojazdu. Swoja drogą kierowca był wysunięty bardzo mocno do przodu - jego nogi znajdowały się zaledwie 15 cm od przedniego końca auta. Samochód miał też ogromny (jak na Indy Car) rozstaw osi wynoszący aż trzy metry.
Dean Wilson upierał sie, ze wszystko jest skonstruowane celem wykorzystania zjawisk które nazwał "efektem powietrznym". Na czym dokładnie ów efekt miał polegać juz nie wyjaśniał.
Tak czy inaczej, do dziwacznego pojazdu zamontowano silnik V8 Chevroleta o pojemności 5,8 litra i maksymalnej mocy 730 KM.
Eagle Aircraft Flyer Special został przetransportowany do Indianapolis celem wzięcia udziału w kwalifikacjach do Indianapolis 500. USAM (Unitad States Auto Club), które wtedy zajmowało się organizacją słynnego wyścigu, stwierdziło, że nie dopuści do startu tego dziwadła bez wcześniejszego zweryfikowania jego możliwości.
Kenny Hamilton został więc zmuszony do wyjechania na tor i przetestowania w praktyce "efektu powietrznego". Minimalna śrrednia prędkość okrążenia wymagana do zakwalifikowania się do Indianapolis 500 wynosiła wtedy 305 km/h. Hamilton robił co mógł, ale szalona aerodynamika pojazdu sprawiała, że był on niesamowicie trudny do opanowania i rzucało nim po całej szerkości toru. Jakimś cudem udało się osiagnąć 281 km/h.
Kenny Hamilton, nie mogąc dogadać się z Deanem Wilsonem, wziął sprawy w swoje ręce i znalazl w okolicy warsztat, który wykonał spojler do tego pojazdu. Hamilton musiał za to zapłacić 1000 dolarów z własnej kieszeni, Zamontowany z tyłu spojler pozwolił na osiągnięcie o 7 km/h większej prędkości maksymalnej, ale za to auto zaczęło się prowadzić jeszcze trudniej - pojawiła się podsterowność. Która gwałtownie przechodziła w nadsterowność. W pierwszym zakręcie toru, Hamilton wpadł w poślizg i wyleciał na wewnętrzną. Jakimś cudem w nic nie uderzył.
Po odholowaniu pojazdu do boksów, sytuację postanowił ratować Dean Wilson. Zaczął on zmieniać ustawienia zawieszenia. Bez konsultacji ze swoim kierowcą i nie mając o tym żadnego pojęcia. Hamilton odgonił go od bolidu i ustawił wszystko po swojemu.
W kolejnej sesji udało się zrobić kilka okrążeń (nadal nie osiągając minimalnej prędkości kwalifikacyjnej), po czym na wyjściu z ostatniego zakrętu, auto ponownie wpadło w poślizg i wyleciało z trasy. Hamiltonowi udało się znów w nic nie uderzyć i dojechać do boksów. Wysiadł z auta i powiedział, że więcej w tym czymś nie bedzie ryzykował życia. Ze spojlerem i ustawieniami Hamiltona udało się osiagnąć 292 km/h.
Dean Wilson i Joe Turling, rozczarowani efektem, porzucili projekt i zostawili koszmarny pojazd Hamiltonowi. Ten zaś sprzedał wszystko co się dało (silnik, skrzynię biegów, zawieszenie). Karoseria zaś została postawiona w kącie jego warsztatu. Pozostawała tam aż syn Kenny'ego, Davey, skontaktował się z Ronem Hemelgarnem (włascicielem jednego z zespołów Indy Car). Ron odkupił auto i przeprowadził jego renowację. Po czym umieścił je w swoim muzeum, gdzie stoi do dziś.
Auto nie miało żadnego sensu, było niebezpieczne, wolne i źle zaprojektowane. Nie miało szans wygrać żadnego wyścigu, ale za to trafia na Autobezsens. A to już chyba jest coś...
Zdjęcie z gratem bez związku z tematem
Tym razem wrastająca Toyota Celica:
0 komentarze:
Prześlij komentarz