czwartek, 26 stycznia 2017

Motohistoria: Ford Indigo

Z czym się Wam kojarzy nazwa "Indigo"? No jest taki kolor, po polsku mówi się na niego indygo - #4B0082. Po ludzku mówiąc, jest to coś takiego między niebieskim, a fioletowym. Chyba. W każdym razie jego nazwa pochodzi od barwnika uzyskiwanego z rośliny Indigofera tinctoria. No a dla ludzi związanych z motoryzacją, taka nazwa kojarzy się nieco z wyścigiem Indianapolis 500, popularnie zwanym "Indy 500". A przynajmniej tak się kojarzyła ludziom z Forda w połowie lat 90-tych.

Postanowili oni bowiem zrobić samochód nawiązujący do słynnych zawodów i nazwać go Indigo. Dziś pewno wzięto by zwykłego Focusa, dorobiono mu plakietkę z logo "Indy" czy coś w tym stylu, pomalowano w kolor indygo i sprzedawano jako wersję specjalną. Mówiono by dużo o tym jaka jest sportowa, a pod maską siedziałby podstawowy, 3-cylindrowy 1.0 ecoboost. W latach 90-tych jednak, do tematu zabrano się nieco bardziej ambitnie. Może aż za bardzo. 

Pomysł był taki, żeby stworzyć auto wyścigowe na ulice. No w sumie nic oryginalnego. Szczególnie w czasach regulaminów Grupy A, takie zjawisko nie było przesadnie dziwne. Ale do tej pory jednak mało kto wpadł na pomysł, żeby próbować na drogi przenieść samochód z Indianapolis 500, będący w ogromnym uproszczeniu, amerykańskim odpowiednikiem Formuły 1.


Ford Indigo miał wzorowane na samochodach wyścigowych, jednoczęściowe podwozie monocoque z włókien węglowych, zaprojektowane przez angielską firmę Reynard, budującą także samochody Indy Racing League/CART/Champ Car/Indy Car. Błagan w amerykańskich wyścigach był wtedy straszny i na potrzeby wpisu będę używał po prostu popularnej nazwy Indy Car. 


W każdym razie do tego podwozia zamontowano też zawieszenie na podwójnych wahaczach, zrobione w układzie push-rod. Amortyzatory i sprężyny były umieszczone wewnątrz nadwozia by zmniejszyć masę nieresorowaną - czyli zupełnie jak w autach wyścigowych. Projekt zawieszenia również został wykonany w firmie Reynard. Za hamowanie opowiadały wentylowane tarcze na wszystkich kołach.

Wzorem samochodów znanych z torów, jako element nośny auta służył także umieszczony centralnie silnik. Co ciekawe, zaczął on być projektowany zanim komukolwiek wpadł do głowy pomysł zbudowania Indigo. V12 o pojemności 5935 ccm osiągało maksymalną moc 435 KM przy 6100 obr./min i maksymalny moment obrotowy 524 Nm przy 5250 obr./min. W dużym uproszczeniu były to połączone ze sobą dwa V6 Duratec znane z Forda  Taurusa. Silnik ten później trafił do Aston Martinów (marka ta w owym czasie należała do Forda). 


Moc była przekazywana na tyle koła poprzez skrzynię biegów o sześciu przełożeniach, sterowaną przyciskami przy kierownicy. Samochód ważył 1043 kg. Jego wymiary to (długość/szerokość/wysokość): 4453/2052/1003 mm. Rozstaw osi to 2896 mm.

Ale technika, mimo że ciekawa, nie stanowiła o wyjątkowości Indigo. Największą sensację wzbudzał jego wygląd, za który odpowiadał projektant Claude Lobo. Robiono co się dało, by auto nawiązywało do pojazdów Indy Car. A, że one nie bardzo mają coś wspólnego z jazdą po ulicach? No to trzeba być kreatywnym! Światła przednie umieszczono w lusterkach wstecznych. Do tego świeciły wąskie paski umieszczone na obu spojlerach, by jak najmniej rzucały się w oczy. Nadkola? Minimalistyczne, cienkie i czarne, żeby wyglądało, jakby samochód stał na wyścigowych oponach typu slick. Do tego standardowa rzecz w concept-carach, czyli drzwi otwierane do góry. Dachu nie było. Generalnie auto wyglądało jak nic innego na świecie i kto je raz zobaczył, zapamiętywał na zawsze. Jako dzieciak najpierw miałem okazje je ujrzeć w którymś katalogu Samochody Świata, oraz wirtualnie się nim przejechać w grze Need for Speed II SE. Aż się dziwię, że dopiero teraz się zabrałem za opisanie go na blogu, bo ten pojazd stanowi jedno z moich żywszych motoryzacyjnych wspomnień z dzieciństwa.


Przy tak efektownym nadwoziu, wnętrze już nie robi zbyt mocnego wrażenia. Deska rozdzielcza wygląda dość zwyczajnie. Uwagę zwraca właściwie tylko tunel środkowy o w miarę ciekawym kształcie. No i oczywiście wyświetlacz LCD w miejscu tradycyjnych wskaźników - jak w aucie Indy Car.


Indigo zostało zaprezentowane publiczności na salonie samochodowym w Detroit, w 1996 roku. Były plotki o planach podjęcia małoseryjnej produkcji tego auta, jednak nic z tego nie wyszło. Indigo pozostał concept-carem. Zbudowano dwa egzemplarze - jeżdżący, w pełni funkcjonalny i drugi, służący tylko do wystawiania na targach. Pierwszy znajduje się do dziś w posiadaniu Forda, drugi został sprzedany jakiemuś kolekcjonerowi. Niestety, ów osobnik zdołał zniszczyć samochód. Jakim cudem można rozbić niejeżdżące unikatowe auto - nie wiem. Ale jak widać amerykańscy kolekcjonerzy są zdolni.

Zaś na koniec krótka prezentacja Indigo w ruchu. Narratorem jest amerykańska legenda motosportu, Jack Roush, który współpracował też przy opisywanym dziś aucie:


0 komentarze:

Prześlij komentarz

Facebook

AUTOBEZSENSOWY MAIL



Archiwum