sobota, 3 maja 2014

Przemyślenia: supersamochody

Dziś będzie inaczej, niż zwykle, bo o drogich i bardzo znanych autach. Miłośników starych, dziwnych pojazdów zapraszam kiedy indziej. Ale po drewnianym aucie z 1649 roku, wypada odreagować jakimś bardziej typowym dla motoryzacyjnego bloga tematem.

U niemal każdego, kto za swoje hobby uważa motoryzację, zainteresowanie samochodami zaczynało się od supersamochodów. Gapił się na nie człowiek w internecie i prasie motoryzacyjnej, czytał dane techniczne i porównywał je między sobą. Potem szedł do szkoły, by tej ofermie z innej klasy wybić z rudego łba pomysły w stylu "Aston lepszy od Ferrari!". Jak lepszy, jak wolniejszy!? Do tego brzydszy! I co niby osiągnął Aston w sporcie, w porównaniu do Ferrari!? Praktycznie nic! I tak przez kilka lat edukacji. Nie, żebyśmy do szkoły byli odwożeni czymkolwiek choć odrobinę przypominającym nasze wyidealizowane obiekty motoryzacyjnych marzeń.

Lata minęły i światopogląd się nieco zmienił. Bez obaw, nadal uważam Astony za koszmarne i brzydkie auta. Taki Opel wśród supersamochodów. A Ferrari za jeden z cudów świata. Choć nazwanie ich najszybszego auta "LaFerrari", fakt istnienia modelu California i robienie gigantycznych ilości głupich gadżetów z logo marki, wystawiają tą opinię na bardzo ciężką próbę. Doprawdy, nie zdziwi mnie już chyba nawet papier toaletowy z logo tej zasłużonej marki. Zmieniło się zaś postrzeganie supersamochodów jako takich. Nie, żebym nie chciał już szybko jeździć. Wręcz przeciwnie! Potrzeba prędkości rośnie cały czas. Tyle, że już nie kojarzy się ona z potwornie drogimi superautami. Bardziej z potwornie drogimi rajdówkami. Budowanymi od podstaw na bazie tanich, nieprestiżowych aut. Większe emocje wywołuje Skoda Fabia (w wersji S2000 oczywiście, bądź nadchodzącej R5), niż McLaren 650S.

Ferrari, Lamborghini, Pagani, Mclaren. Wszystkie te nazwy kojarzą się z osiągami, wspaniałym prowadzeniem, absurdalną ceną. No właśnie. Osiągi i prowadzenie. Ile z tych aut jest wykorzystywanych do autentycznie szybkiej jazdy? Zaglądamy na youtube, szukamy filmików z track day'ów itp. imprez i co widzimy? Mitsubishi Lancera Evo, Subaru Imprezę STi, jakieś Caterhamy, czasem Porsche 911 GT3. Do tego mnóstwo BMW i rozmaitych hot-hatch'ów. Supermegaegzotycznych supermegasamochodów nie ma. A jak się zdarzy, to prawie jak święto. I nawet wtedy zazwyczaj zostaje przegonione przez wspomniane Evo i STi.  

Nie, żeby supersamochody się nie sprzedawały. Jeśli się przejedziemy do takiego np. Londynu, to zobaczymy ich na prawdę sporo. Czyli są. Stoją w korkach, bądź jadą z minimalną prędkością. 


Co jakiś czas w czasopismach motoryzacyjnych pojawia się test kolejnego nowego cuda. Teraz będzie to prawdopodobnie Lamborghini Huracan. Piękny wygląd, mocny silnik, napęd na cztery koła, mnóstwo zaawansowanej technologii. No wymarzone auto na tor. Dziennikarze pojeżdżą nim właśnie po rozmaitych torach. Clarkson pozachwyca się w Top Gear. Powstanie milion edycji specjalnych w stylu "Dodaliśmy pasek na nadwoziu i małą, zieloną kropkę na kierownicy, a silnik osiąga 0,003KM więcej. To praktycznie nowe auto, dlatego nazywa się Ultrasupermagnifico!". W końcu o mistrzostwo w tworzeniu kolejnych, prawie nie różniących się między sobą edycji specjalnych biją się od lat właśnie Lamborghini (Gallardo) i Pagani (Zonda). A i tak zdecydowana większość tych aut będzie albo zbierać kurz w garażach, albo turlać się powoli w co bardziej reprezentacyjnych miastach. 

Nie, żeby mi się to nowe Lamborghini nie podobało. Bardzo mi się wręcz podoba! Tak samo jak wielbię od lat każde Ferrari (poza California). Pagani Zondę też wielbiłem, zanim stała się karykaturalnie wręcz przesadzona. Ale pierwsze jej wersje są nadal piękne. Z radością bym nim jeździł po jakimś torze. Tyle, że mnie nie stać. A nawet jakby było mnie stać, to w okolicy nie mam  toru. Co bym wtedy zrobił? Zamiast kupować Lamborghini, którym nie ma gdzie jeździć, kupiłbym jakieś Evo/STi (a jakbym już był na prawdę bogaty, to jakieś DS3 R5) i śmigał w rajdach.

A mimo wszystko, nawet w Białymstoku zdarza się czasem zobaczyć jakieś Lamborghini, czy Ferrari. Trochę Porsche też jeździ. A ja się zastanawiam: po co? W końcu nie dla sportowych emocji, bo omijanie wystających studzienek i dziur szczególnie emocjonujące nie jest. Obwieszone karmnikami dla sępów (fotoradarami) drogi też nie zachęcają do rozwijania dużych prędkości. Bogatego może i stać na mandat, ale punkty karne idą równo dla wszystkich, niezależnie od dochodów.

Dla lansu? "Patrz, mam niesamowicie mocne auto i nigdy tej mocy nie wykorzystam!". No nic tylko zazdrościć...

Chwalenie się "Patrzcie jakie mam drogie auto"? Rolls Royce też tani i mało prestiżowy nie jest. A użyteczny zdecydowanie bardziej.

Doprawdy nie mam już pomysłu, jakie zastosowanie ma taki pojazd w realnym świecie. Jako inżyniera też mnie trochę drażni, że powstają niesamowite silniki, skrzynie biegów itp. - wszystko po to, by auto w nie wyposażone nigdy ich nie potrzebowało.

Patrząc rozsądnie, mogliby do tego Huracana wstawić 1.9 SDi. Dołożyć jakąś atrapę silnika dla wyglądu i trochę głośników, z których leciałby dźwięk czegoś mocnego i benzynowego (o ile w ogóle da się zagłuszyć SDi). Napęd wystarczyłoby przekazywać tylko na jedną oś. W końcu na takim rozmiarze opon, jaki ma Huracan i z mocą SDi, nie byłby to chyba trudny do opanowania pojazd. Cenę można zostawić tą samą - zyski dla fabryki większe, a klient też zadowolony, bo może się chwalić, jaki jest bogaty, że go na takie auto stać.

No właśnie: patrząc rozsądnie. Ale jednak trzeba sobie zdać sprawę, że te auta z założenia nie są rozsądne. Mają być właśnie ucieczką od rozsądku. Spełnieniem marzeń o świecie bez ograniczeń prędkości. Powinny być szybkie, głośne, drogie, przesadnie skomplikowane technicznie, beznadziejne w użytkowaniu na co dzień i doskonałe na torze. Powinny umożliwić bicie rekordów okrążeń w komforcie skórzanego fotela i pięknego wnętrza. I takie są. Pytanie, które sobie zadaję nie powinno więc brzmieć "po co istnieją supersamochody?". Na to przed chwilą odpowiedziałem. Powinno brzmieć "dlaczego ludzie, którzy nie zamierzają się ścigać, kupują superauta?". 

A tutaj już zupełnie nie mam pojęcia. Choć w sumie, w świecie, w którym Land Cruisery jeżdżą tylko po asfalcie, wożąc zakupy i dzieci do szkoły, parę marnujących się szybkich zabawek nie jest chyba czymś aż tak dziwnym.

9 komentarzy:

  1. Sytuacja, którą opisujesz ma miejsca od dosyć dawna - przykładem niech będą licytacje tego typu aut z przeszłości i ich znikome przebiegi. Z racji ceny mało kto ma ochotę jeździć nimi "na poważnie".
    Dlatego lubię Jay Key'a, który ma za nic takie podejście i chyba każdy samochód ze swoje kolekcji traktuje z należytym szacunkiem - czyli bez szacunku:)

    OdpowiedzUsuń
  2. - Ogromna podpadziocha - ASTONY SĄ ZAJEBISTE!!!! Bez dyskusji, bo Ferrari też, szczególnie z lat 90-tych :-)
    - "zainteresowanie samochodami zaczynało się od supersamochodów" - u mnie G-prawda. LandRover SIII. I tak mnie trzyma tych ** lat :-) i nie ma zamiaru przestać, a wprost przeciwnie - narasta żądza na "kiosk".
    - Z tzw. supersamochodów to Porsche jest najbardziej nadającym się na codzień. Podobno, w końcu VAG.
    I w końcu - gdzie do cholery w Polsce czymś takim jeździć? Do Poznania na tor na lawecie takiego np. Atoma wozić? Na codzień niestety taki LandCruiser jest lepszym pomysłem, bo w teren już nie - zamoknie jeden z miliarda czujników, komputer zdurnieje i kaputt.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Nie są - skończyły się na V8 Vantage Le Mans z lat 90-tych. Tym z 5.3 V8, z kompresorem i 612KM. To rzeczywiście był kawał porządnego auta. Wszystko późniejsze to kpina. Trzeba to będzie kiedyś rozwinąć w jakimś markohejtowym wpisie.
      - "U NIEMAL każdego" - słowem "niemal" dopuściłem istnienie dziwadeł jarających się Land Roverami, więc się nie czepiaj :)
      -Możliwe. Tym bardziej zabawne, że to właśnie Porsche, wśród supersamochodów, jest najczęściej widoczne na torach.
      I w końcu - przecież o tym jest cały wpis. Jak nie ma gdzie jeździć, to po co kupować?

      Usuń
  3. Supersamochodami nie jeździ się na co dzień bo:
    1) nie mają prześwitu
    2) są twarde i zawieszenie nie ma skoku
    3) są ciasne
    4) są głośne
    5) trudno się w nich odprężyć
    6) łatwo tracą przyczepność

    To są takie zabawki żeby od czasu do czasu przejechać się kawałek, nierzadko dla lansu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No więc wypisałeś prawie wszystkie ich/właścicieli problemy które zostały poruszone
      #1 - nie mają prześwitu bo powinny być upalane na torze. Nowoczesne wozy mają regulowane zawieszenie.
      #2 - to samo. Są twarde bo niby torowe, nowe da się ustawić.
      #3 - już nie są to potwory jak stare Diablo.
      #4 - to samo co #3, teraz są ucywilizowane (chyba że mowa o Ascari A10 czy Maseratti MC12 :) )
      #5 - są... powinny być do zapierdzielania, nie odprężania się
      #6 - to bardzo dziadowskie z nich konstrukcje jak łatwo tracą przyczepność :D z definicji mają być przylepione. Tego też efektem ma być problem z pkt 1, 2, 3.

      Generalnie jeśli szukasz auta wygodnego, cichego i do odprężenia to szukaj za Roysem a nie P1, prawda? :) A problemem wpisu jest to że kupione LaFerrari czy P1 mało kiedy są upalane na track-day'ach nie mówiąc o jakiś konkretnych zawodach.

      Usuń
    2. Tylko jak się przyjedzie super autem na tor to wszyscy mają wysokie oczekiwania co do przejazdu. A nie czarujmy się: większość kierowców takich super wózków nie ma jakichś szczególnych umiejętności. Skończyłoby się to tak, że Ferrari czy Lambo zostałoby objechane przez E36 i wszystkim by dupy ze śmiechu odpadły ;)

      Usuń
    3. No ale dalej to nie jest wina samego pojazdu czy inżynierów, tylko kierowcy który kupuje taki wóz całkowicie w innym celu :)

      Usuń
    4. Niestety większość tych supersamochodów kupują nie ci co potrafią ich używać, tylko ci co mają za dużo kasy i chcą się w nich lansować. A poza tym gdy ktoś już wyda te bimbaliony na nowe Lambo, to nie bardzo chce je stracić rozbijając je próbując objechać STI lub EVO

      Usuń
  4. Dokładnie, zgadzam się ze swoim poprzednikiem. Doskonałym przykładem tutaj są piłkarze, którzy co chwila prześcigają się w zakupie nowych samochodów. Oni w ogóle nie zwracają uwagi na to, po co kupować najnowsze np. Porsche, skoro mogą sobie pozwolić na taki zakup co miesiąc bez zauważalnej różnicy w budżecie.

    Co gorsze? Gorsze jest to, że jestem niemal pewny, że gdybym miał tyle kasy co Ci piłkarze to tak samo szastałbym samochodami na prawo i lewo.

    A pamiętacie, jak Ferrari rozbite przez Cristiano Ronaldo zostało sprzedane kilka razy droższe niż w pełni sprawny, nowy model? To dopiero paranoja.

    OdpowiedzUsuń

Facebook

AUTOBEZSENSOWY MAIL



Archiwum